poniedziałek, 30 października 2017

19. Abbadon

UWAGA: Nie wiem, czy kiedyś wspominałam, ale chyba nie. W każdym razie, bardzo lubię lamić w Simsy, szczególnie dwójkę. Szczególnie w czelendże. Jeśli więc chcecie zobaczyć, jak Simon żyje w skrajnej nędzy szuka szczęścia, zajrzyjcie tutaj, bo retro jest modne. Jeśli jesteście ciekawi, czy Alec wytrzyma w psychiatryku też. Jak interesuje was, czy Cersei Lannister zdoła dać początek stuosobowej rodzinie to też. I w ogóle klikajcie.

Okej, koniec autoreklamy, wracamy do analizy. Cassie się nie oszczędza i dziś znów mamy do czynienia z rozdziałem długim, w którym nagle upychane zostaje mnóstwo akcji. Naprawdę odnoszę wrażenie, że autorka gdzieś po scenie pocałunku Eklerki z Jacusiem zauważyła, że intryga została w rozdziale trzynastym, książka się powoli kończy, a bohaterowie ze śledztwem nadal w ciemnej rzyci. Plany powieści takie niepotrzebne!

Jak pamiętacie, dzielna drużyna w poprzednim odcinku radośnie wypaplała Dorothei wszystko, co wiedzą o Kielichu Anioła. Zanim jednak Jace zabrał się do opisywania wróżce, co jadł na śniadanie dwunastego stycznia, Eklerka zrobiła nam wszystkim przysługę i wyciągnęła kielich z karty tarota.

Clary  nie  była  pewna,  czego  się  spodziewać - okrzyków  radości,  może  gorących oklasków. Zamiast tego usłyszała ciszę.

To już co najmniej drugi raz, kiedy Clary po swoim wyczynie oczekuje gorącego aplauzu i innych gwałtownych reakcji. Wspominałam coś o tym, że ona kocha być w centrum zainteresowania?

Przerwał ją dopiero Jace, mówiąc:
- Myślałem, że będzie większy.

Po przypomnieniu sobie komentarza Małe a głupie pod ostatnim rozdziałem, nasuwa mi się uwaga, że brzmi to niczym cytat z rozmowy pomiędzy faerie, które swego czasu poderwał Jacuś.

Clary spojrzała na Kielich, który trzymała w ręce. Był wielkości zwykłego kieliszka do wina, tylko dużo cięższy. Szumiała w nim moc, niczym krew płynąca w żyłach.

No mi krew w żyłach nie szumi, ale ja nie jestem Nefilim, może to dlatego. Ale skoro coś w nim szumi to przyłóż ucho, może usłyszysz nawet mewy.

- Jest w sam raz - stwierdziła z urazą.
- Tak,  ale  spodziewałem  się  czegoś,  no  wiesz... - rzucił protekcjonalnie  i  nakreślił rękami kształt mniej więcej wielkości kota.

Tak. Absolutnie cytat z rozmowy dawnych „zdobyczy” Jace’a. Ten protekcjonalizm tylko mnie utwierdził w moim wrażeniu.

- To  Kielich  Anioła,  a  nie  Muszla  Klozetowa  Anioła - odezwała  się  Isabelle. - Skończyliśmy? Możemy iść?

Kolejny cytat, który uznaje się za przezabawny. Macie już zerwane boki?

Dorothea przekrzywiła głowę. Jej świdrujące oczy rozbłysły.
- Jest uszkodzony! - wykrzyknęła. - Jak to się stało?
- Uszkodzony? - Clary  ze  zdziwieniem  spojrzała  na  Kielich.  Jej  zdaniem  wyglądał normalnie.

Ja bym się raczej zastanowiła, skąd Dorothea wie, że kielich jest uszkodzony, skoro widzi go pierwszy raz w życiu.

- Pokaż mi go - zażądała czarownica i zrobiła krok w stronę Clary, wyciągając ręce po Kielich.
Clary cofnęła się odruchowo i nagle między nimi wyrósł Jace. Trzymał dłoń w pobliżu rękojeści miecza zatkniętego za pasek.
- Bez  obrazy,  ale  oprócz  nas  nikt  nie  może  dotknąć  Kielicha  Anioła - oświadczył spokojnie.

Oczywiście, uniknęlibyśmy całej tej sytuacji, gdybyście wymyślili JAKĄKOLWIEK wymówkę do konfiskacji kart BEZ opisywania Dorothei swoich rodowodów na dwanaście pokoleń wstecz. No ale przecież największy as wywiadu Nocnych Łowców miał własny plan i nikt nie widział żadnych jego minusów. Najdziwniejsze, że słabych punktów nie zauważyła nawet autorka, dorosła kobieta. Bo nie, Cassie ewidentnie nie widzi, że jej pacynki wyszły na bandę półgłówków.

Dorothea przez  chwilę  mierzyła  go  wzrokiem,  a  potem  jej  oczy  znowu  przybrały dziwnie pusty wyraz.
- Nie spieszmy się - powiedziała. - Valentine byłby niezadowolony, gdyby coś się stało
Kielichowi.

GZ2kUIC.gif

Nie może być!

Z cichym świstem Jace wysunął miecz zza paska i uniósł go, zatrzymując tuż pod brodą Dorothei.
- Nie wiem, co tu się dzieje, ale my wychodzimy - oznajmił.

Ja wiem, wasze zdolności dedukcji są na poziomie Atlantydy i upomina się o was selekcja naturalna.

Oczy czarownicy rozbłysły.
- Oczywiście,  Nocny  Łowco. - Zaczęła  się  cofać  do  ściany  z  kotarą. - Chciałbyś skorzystać z Bramy?
Czubek miecza zachwiał się, a na twarzy Jace'a pojawił się wyraz konsternacji.
- Nie dotykaj tego...

To. Ją. Powstrzymaj. Najlepszy Nocny Łowca w tym wieku, ja pierdykam.

Dorothea zachichotała  i  błyskawicznym  ruchem  szarpnęła  zasłony  wiszące  na  całej długości ściany. Brama za nimi była otwarta.
Alec gwałtownie zaczerpnął tchu.
- Co to jest?

No tak, zapomniałam, że nasze asy wywiadu nie wiedzą też, gdzie w Nowym Jorku znajduje się Brama. Czy oni wiedzą chociaż, gdzie w tym mieście stoi Statua Wolności, czy też niekoniecznie? Czy oni w ogóle wiedzą, CZYM jest Statua Wolności?

Clary dostrzegła tylko kawałek tego, co znajdowało się za Bramą - czerwone skłębione chmury przecinane ciemnymi błyskawicami i coś czarnego pędzącego prosto na nich. W tym momencie Jace krzyknął, żeby padli. Sam rzucił się na podłogę, pociągając Clary za sobą. Leżąc na brzuchu na dywanie, uniosła głowę w chwili, kiedy rozpędzony kształt uderzył w Madame Dorotheę.

Dorothea ani nie pilnuje drzwi, ani, że tak przypomnę, NIE DYSPONUJE ŻADNĄ MAGIĄ. To Przyziemna ze Wzrokiem. Skoro któraś z tych ameb ma na tyle przytomności umysłu, by wydać polecenie, dlaczego nie nakazała UCIECZKI? Przypomnę: NIC nie stoi im na drodze do drzwi, a jeśli byłyby zamknięte – hej, od czego macie swoje hiper mega stele, co?

Dorothea zaczyna się zmieniać w demona. Wyjątkowo Cassie nie przeholowała z opisem, jest całkiem przyzwoity. Nie mogę się nawet przyczepić do podobieństwa tej sceny do sytuacji z siódmego tomu Pottera i Bathildy opętanej przez Nagini, ponieważ… omawiane tu dzieło wyszło prawie pół roku przed „Harrym Potterem i Insygniami Śmierci”. Tak, ja też byłam w szoku.

Obok niej [Clary] Jace wyszeptał coś tonem pełnym niedowierzania.
- Mówiłeś,  że  tu  nie  ma  dużej  demonicznej  aktywności! - wykrztusił  zdławionym
głosem Alec. - Mówiłeś, że poziomy są niskie!
- Były niskie - warknął Jace.
- Więc mamy inne pojęcie o tym, co znaczy „niski"! - krzyknął Alec.

Macie czas, ochotę i możliwość się awanturować o to, kto miał rację, ale jakoś nie wpadliście na ucieczkę/zaatakowanie potwora, gdy wciąż się zmienia i nie może się obronić? Jakim cudem dożyliście jedynastych urodzin?!

Tymczasem  istota,  która  kiedyś  była  Dorotheą,  ryknęła  i  zawirowała.  Garbata, gruzłowata,  groteskowo  zniekształcona,  sprawiała  wrażenie,  jakby  się  coraz  bardziej rozrastała...
Clary oderwała od niej wzrok, kiedy Jace wstał, ciągnąc ją za sobą. Isabelle  i  Alec zerwali się z podłogi, ściskając broń. Ręka Isabelle trzymająca bicz drżała lekko.
- Ruszaj się! - Jace popchnął Clary w stronę wyjścia.

Jestem pod wrażeniem, że w ogóle na to wpadliście. Nie, naprawdę, w tym momencie nie kupuję tego, że opóźniał ich szok. Byli w stanie dyskutować o obecności demona, mieli z dobre dwie-trzy minuty podczas przemiany Dorothei, ba! mieli chwilę, gdy NIC nie robili, zamiast powstrzymać Dorotheę przed podejściem do kurtyny (Jace wszak wspominał Lightwoodom, kim jest sąsiadka Clary, więc powinni COKOLWIEK skojarzyć). Trochę niewiarygodnie by wypadł efekt zaskoczenia. No ale mówimy o świetnie przeszkolonych małoletnich asasynach, których zaskakuje wszystko, co się wokół nich dzieje.

Cała  czwórka  wypadła  do  holu.  Isabelle  pierwsza  znalazła  się  przy  frontowych drzwiach, sięgnęła do gałki... i odwróciła się do nich z pobladłą twarzą.
- Nie mogę ich otworzyć. To musi być czar...
Jace zaklął i zaczął grzebać w kieszeniach kurtki.
- Gdzie, do diabła, jest moja stela?

Isabelle, jak wiemy, nie posiada steli i nie zna żadnych run. Oh wait.

- Ja ją mam - powiedziała Clary.
Kiedy  sięgnęła do kieszeni, w  foyer rozległ się huk,  jakby strzelił piorun. Podłoga zafalowała pod  jej  nogami. Clary zachwiała  i omal  nie upadła. Chwyciła  się  balustrady. Kiedy  spojrzała  w  stronę  mieszkania  Dorothei,  zobaczyła  ziejącą  w  ścianie  dziurę  o poszarpanych brzegach, przez którą coś się wydostawało... niemal wyciekało…
- Alec! - krzyknął Jace.
Alec  stał  przed  dziurą  ze  spopielałą  twarzą  i  wyrazem  przerażenia w  oczach.  Jace podbiegł do niego, klnąc, chwycił go za ramię i odciągnął do tyłu w chwili, gdy galaretowata istota wygramoliła się z mieszkania do holu.

Ja naprawdę rozumiem słabości, ale poważnie. Alec jest najstarszy. Na logikę rzecz biorąc, powinien mieć przynajmniej kilka wypadów próbnych z kimś dorosłym ZANIM dołączył do niego Jacuś i Isabelle, którzy szkolenie zaczęli później. Aktywnymi Nocnymi Łowcami nasze złodupce są… nie wiemy, ile, ale autorka upiera się sugerować, że kilka lat. Alec widywał demony, bo to GŁÓWNIE na demony Nocni Łowcy polują. Nie ma szans, by żadnego nie zabił, nawet nie zranił. Jego wielka fobia i robienie z niego najsłabszego ogniwa NIE MA sensu. A jeśli prawdą jest informacja o tym, na kim oparto postać Aleca to naprawdę, Cassie, wstyd się przyznawać, bo słów brak. Może ty lepiej przestań dzielić się tym, co siedzi ci w głowie, bo wkraczasz na poziom Rowling, która co roku przeprasza za zabicie Snape’a i tylko jego.

Potwór wyczłapuje wreszcie z mieszkania Dorothei, a Alec zapewne robi w pieluchę.

Spoglądał w dół na czwórkę nastolatków pustymi oczodołami.
- Dajcie mi Kielich Anioła - zażądał głosem jak wiatr przeganiający śmieci po pustym chodniku. - Oddajcie go, a pozwolę wam żyć.
Clary spojrzała w panice na swoich towarzyszy. Isabelle miała taką minę, jakby ktoś zdzielił ją pięścią w żołądek. Alec stał bez ruchu. Tylko Jace nie stracił rezonu.

giphy.gif

Oczywiście, że nie. Nie wiem nawet, czy czepiać się braku ludzkich reakcji Płowca, czy tego, że Lightwoodowie zachowują się, jakby szkolono ich do drogówki, a nie walki z demonami. Dlaczego. To. Tak. Bardzo. Nie. Ma. Sensu?!

- Kim jesteś? - zapytał spokojnym głosem, choć wydawał się bardziej poruszony niż zwykle.

Z rozrzewnieniem myślał o tym, jak krwawą rozpierduchę mogą spowodować swoją walką.

Istota skłoniła głowę.
- Jestem Abbadon, Demon Otchłani. Do mnie należą puste miejsca między światami. Mój jest wiatr i wyjąca ciemność. Tak się różnię od miaukliwych stworzeń, które nazywacie demonami, jak orzeł od muchy. Nie miejcie nadziei, że mnie pokonacie. Oddajcie mi Kielich albo zginiecie.

Totalnie widzę demona, który przedstawia się przeciwnikowi swoim imieniem. Totalnie. Co się stało ze słynnym „imiona mają moc”, Cassie? Było za mało coolerskie do fanfika czy nie dotarłaś w researchu aż tak głęboko, skacząc po wszystkich możliwych nazwach fantastycznych stworzeń i uznając to za budowanie świata?

-To jest Wielki Demon - powiedziała Isabelle. Jej bicz zadrżał. - Jace, jeśli…

Ach, czyli egzorcyzmów Hodge również nie uważa za ważniejszy element edukacji niż ceremonia parzenia herbaty.

- A co z Dorotheą? - wyrwało się Clary. Jej głos zabrzmiał piskliwie. - Co się z nią stało?

Zapomniałam, jak bardzo Dorothea cię obchodziła, by się tym przejmować w tej chwili. Z drugiej strony, o swojej matce myślisz równie życzliwie, więc może rzeczywiście sąsiadka była dla ciebie niczym babcia. Kto to wie? Na pewno nie Cassie.

Demon skierował na nią puste oczodoły.
- Ona posłużyła tylko jako naczynie. Otworzyła Bramę, a ja ją opanowałem. Jej śmierć była szybka. - Przeniósł wzrok na Kielich. - Twoja taka nie będzie.

Jeśli myślicie, że ten demon gada tyle co stereotypowy czarny charakter z komiksu, poczekajcie na naprawdę znaczących antagonistów. Tym to chyba autorka płaci od każdego wypowiedzianego słowa, jeśli nie litery w ogóle.

Ruszył w stronę Clary, ale na drodze stanął mu Jace z jaśniejącym mieczem w jednej ręce i serafickim nożem w drugiej. Alec obserwował go blady z przerażenia.

Cassie, opisz mi jeszcze, jak bardzo Alec się boi, a Jace nie, bo chyba nie potrafię sobie tego zwizualizować.

- Na Anioła. - Jace zmierzył potwora wzrokiem od stóp do głów. - Wiedziałem, że Wielkie Demony są brzydkie, ale nikt mnie nie ostrzegł przed ich zapachem.

DlZQVeV.gif
(Dzisiejszy odcinek sponsoruje sceptyczna Scully).

Och, Jace, Jace, ty badassie i krynico dowcipu.

Abbadon zasyczał, ukazując dwa rzędy wyszczerbionych zębów ostrych jak szkło.
- Nie jestem pewien co do tego wiatru i wyjącej ciemności, bo odór bardziej mi się kojarzy z wysypiskiem śmieci - ciągnął Jace. - Na pewno nie pochodzisz ze Staten Island?

Jestem pod wrażeniem. Znasz wszystkie dzielnice Nowego Jorku, a nie wiesz, gdzie znajdują się najistotniejsze dla miejscowych Podziemnych budynki.

Gdy demon rzucił się na niego, Nocny Łowca zamachnął się ostrzami ruchem szybkim jak błyskawica. Oba zagłębią się w najbardziej mięsistej części Abbadona: w brzuchu. Stwór zawył i uderzył go, odrzucając w bok jak kocur karcący niesfornego kociaka. Jace przetoczył się po podłodze i natychmiast wstał, ale najwyraźniej był ranny, bo trzymał się za ramię.

Preferuję wersję, w której Abbadon odgryza Płowcowi głowę gdzieś po „kim…”. Wielki, mistyczny demon, dający się sprowokować gimnazjalnym pociskom smarkacza. Tak, Cassie, świetnie ci idzie pisanie, ale słuchaj czasem czegoś poza przyklaskującymi ci wielbicielami.

Isabelle to wystarczyło. Skoczyła do przodu i zdzieliła demona biczem. Na  jego szarej skórze pojawiło się głębokie nacięcie, które zaraz nabrzmiało krwią. Abbadon zignorował dziewczynę i ruszył ku Jace'owi.

No ba, na co mu taka płotka, skoro ma tu prawdziwe płowe trofeum do zdobycia. KTO BY PAMIĘTAŁ O KIELICHU, KTÓRY TRZYMA CLARY, PRAWDAŻ. Poważnie, skoro to jedyne, co go interesuje, po co wdawać się w dyskusje z Jacusiem? No po cholerę? Było mu odgryźć łeb, ledwo zaczął mówić, ewidentnie był nieprzygotowany na to, że Abbadon nie da mu skończyć monologu.

Zdrową  ręką  Jace  wyciągnął  drugi  seraficki  nóż.  Coś  do  niego  szepnął  i  ostrze zajaśniało.  Nocny  Łowca  wyglądał  jak  dziecko  przy  górującym  nad  nim  monstrum,  ale
uśmiechał  się  szeroko,  nawet  kiedy  demon  zaatakował  ponownie.  Isabelle  krzyknęła  i zdzieliła napastnika biczem. Krew trysnęła z rany gęstym strumieniem...
Tak, Jace, nóż ci na pewno uratuje w tej sytuacji płowy tyłek.

Demon machnął ręką ostrą jak brzytwa. Jace zatoczył się do tyłu, ale nie odniósł żadnej rany, bo między nim a przeciwnikiem wyrósł smukły, czarny, uzbrojony cień. Alec! Abbadon ryknął. Pałka z ostrzami wbiła się w jego pierś. Stwór uniósł z głuchym warknięciem kościste pazury. Potężnym  ciosem  poderwał Aleca z ziemi i cisnął nim w odległą ścianę. Chłopak uderzył w nią z nieprzyjemnym trzaskiem i osunął się na podłogę.

No tak, czym byłaby scena, w której Alec uratowałby sytuację. Na pewno nie sceną z tej książki.

Isabelle zawołała jego imię. Alec się nie poruszył. Nocna Łowczyni rzuciła się w jego stronę, ale w tym momencie demon odwrócił się i uderzył ją z rozmachem. Dziewczyna upadła kaszląc krwią, a kiedy  zaczęła się podnosić, Abbadon zdzielił  ją ponownie. Tym razem znieruchomiała.
Następnie demon ruszył w stronę Clary.

Właśnie dlatego, bando tłumoków, należało jej dać jakąś broń, skoro powiedziała, że zgubiła starą. Właśnie dlatego, naczelny tłumoku, należało o tę broń poprosić.

Jace  stał  zmartwiały  i  patrzył  na  bezwładne  ciało  Aleca  jak  hipnotyzowany.  Clary krzyknęła,  kiedy  Abbadon  się  do  niej  zbliżył.  Zaczęła  się  cofać  w  górę  po  schodach, potykając się na nierównych stopniach. Stela paliła jej skórę. Gdyby tylko miała przy sobie broń, jakąkolwiek...

Doprawdy, skarbie, czytasz mi w myślach.

Isabelle dźwignęła się do pozycji siedzącej. Odgarnęła z twarzy zakrwawione włosy i zawołała coś do Jace'a, między innymi imię Clary. Jace zamrugał, jakby go ocucono. Zaczął
biec w jej stronę. Demon był już tak blisko, że Clary widziała czarne rany na jego skórze i coś pełzającego w środku. Abbadon wyciągnął rękę...
Jace odepchnął ją na bok, zamachnął się serafickim nożem i trafił demona w pierś, obok dwóch już tkwiących tam ostrzy. Demon warknął z irytacją, jakby to były zwykłe ukłucia.

Im bardziej próbuję sobie rozrysować tę scenę, tym bardziej mi nie wychodzi. Jak oni stali, że wielki demon, który zaganiał Clary na górę, nie przeszkodził Jace’owi wepchnąć się przed Eklerkę w, zdawałoby się, niewielką lukę między naszą hirołiną i potworem?

- Nocny Łowco, z przyjemnością cię zabiję, posłucham trzasku twoich kości,  jak  u tamtego cherlaka...

7524jhl.gif

Nadejdzie dzień, w którym czarne charaktery zaczną robić coś poza gadaniem, ale to nie jest ten dzień.

Jace wskoczył na balustradę i z góry spadł na Abbadona.

Poddaję się. Cassie, nie wiem, jak ty to sobie wyobrażasz, ale albo to beznadziejnie opisujesz, albo ja mam zaćmę na oczach duszy.

Impet odrzucił demona do tyłu.

Paczcie państwo, a chwilę temu był wielki jak stodoła i niemal nic go nie ruszało.

Warcząc, Abbadon ruszył tyłem w stronę ściany. Jace musiał go puścić, żeby uniknąć zmiażdżenia. Wylądował gładko na podłodze i ponownie uniósł broń. Ale demon okazał się
szybszy. Chwycił Jace'a pazurami za gardło i przycisnął go do schodów.
- Powiedz im, żeby oddali mi Kielich - wysyczał. - Każ to zrobić, a ja pozwolę im żyć.
Jace przełknął ślinę.
- Clary…

Clary spojrzała na Jace’a. Na jego pobladłą z przerażenia twarz i ubrudzone czarną posoką złote włosy. Jego życie było w jej rękach. Wiedziała, co musi zrobić. Otworzyła usta i powiedziała:
– Wiesz co? Bujaj się. Próbowałeś mnie zabić chyba z cztery razy, a bez kielicha nie odzyskam matki!
Po czym, korzystając ze stuporu Abbadona, wyminęła go i beztrosko pohasała do wyjścia. W jej głowie pojawiał się już obraz runy, którą mogła otworzyć drzwi.

Okej, okej, żartowałam. Ale fajnie by było, prawda?

Ale Clary nie dowiedziała się, co chciał jej powiedzieć, bo w tym momencie otworzyły się  drzwi  frontowe. Przez  chwilę  widziała  tylko  jasność,  a  kiedy  mruganiem  odpędziła ogniste  powidoki, zobaczyła, że w progu stoi Simon. Całkiem  zapomniała, że przyjaciel czeka na zewnątrz, niemal zapomniała o jego istnieniu.

Mogłabym napisać „jak całe życie”, ale ten żart jest już przechodzony, więc stwierdzę zamiast tego: zupełnie jak autorka o tym, że drzwi zaczarowano.

Zerknął na nią, przycupniętą na schodach, na Abbadona i Jace'a. W ręce trzymał łuk Aleca, kołczan miał przewieszony przez plecy. Wyciągnął z niego strzałę, nasadził ją na cięciwę i z wprawą uniósł łuk, jakby robił to już setki razy.
Strzała przeleciała z głośnym bzyczeniem, niczym wielki bąk, nad głową Abbadona  i poszybowała w stronę dachu...
Roztrzaskała świetlik. Brudne szkło posypało się w dół jak deszcz, do środka wpadło słońce, mnóstwo światła. Złote promienie wręcz zalały foyer jasnym blaskiem.

Simon i nagła zmiana pogody ex machina! Swoją drogą, skoro światło słoneczne ma taką wielką moc, to czy już samo wparowanie Simona w takim (przerysowanym) blasku chwały nie powinno sprawić, że demon zacznie dymić czy się cofać? Eklerka stała dalej niż Abbadon i światło ją na moment oślepiło.

Demon, rzecz jasna, reaguje jak trzeba, tj. kurczy się i znika, a Clary natychmiast podlatuje do Płowca.

Simon opuścił łuk. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie.

Zdziwił się, że w tym rozdziale autorka nie robi idioty akurat z niego.

- Nic mi nie jest - powtórzył Jace i odsunął ją, niezbyt łagodnie.

Czy on ją kiedykolwiek dotknął delikatnie? Tak tylko pytam, bo niezbyt sobie przypominam, pomijając rozdział siedemnasty, więc to raczej nie jest nic, co wymaga szczególnego podkreślenia. Właściwie, pchnięcie Clary wydaje się ulubioną dyscypliną sportową Jacusia, ale to tak na marginesie.

Wstał chwiejnie i omal nie upadł. Po raz pierwszy poruszał się tak niezgrabnie.

Ba, nawet ze złamaną nogą czy po spowodowaniu kraksy poruszał się z gracją rosyjskiej primabaleriny. Tak, Cassie, WIEMY. Jace jest zajebisty. Zapamiętałam osiemnaście rozdziałów temu.

Clary  odprowadziła  go  wzrokiem,  kiedy,  kuśtykając,  szedł  przez  hol  w  stronę nieprzytomnego  przyjaciela.  Schowała  Kielich  do  kieszeni  bluzy  i  zapięła  ją  na  zamek.

Skoro kielich jest wielkości kieliszka do wina, co kojarzy się raczej z kieliszkami do wina czerwonego, to Clary musi nosić całkiem spore bluzy. Ścinanie sobie samej włosów, luźne ciuchy… damn gurl, jesteś pewna, że nie jesteś lesbijką czy coś? Bo spełniasz wszystkie własne kryteria potrzebne do tego, by uznać cię za homoseksualistkę.

Tymczasem Isabelle, która wcześniej podpełzła do brata, trzymała jego głowę na kolanach  i głaskała go po włosach.

Czy Isabelle nie ma steli? Pytam poważnie. W tym momencie zachowuje się, jakby spisała już ukochanego brata na straty. Serio, nie robi nic więcej i nie jest wspomniane, aby przed tym gestem próbowała czegokolwiek. O stelę Jace’a też nie pyta, nie szuka steli brata w jego kieszeniach. Przegapiła wszystkie lekcje run, bo malowała paznokcie czy jak? Cassie, wytłumacz mi to.

Pierś Aleca opadała i unosiła się powoli.

Tym bardziej: DLACZEGO ONA NAWET NIE PRÓBUJE NIC ZROBIĆ?! Siedzi i czeka na Jace’a. To tak samo jak z demonem? Wywala jej w mózgu ekran śmierci dopóki Jacuś nie wykona swojego ruchu jako pierwszy?

Simon stał oparty o ścianę i gapił się na nich, kompletnie wykończony. Clary uścisnęła jego rękę, kiedy go mijała.
- Dziękuję - wyszeptała. - To było fantastyczne.

Już mu się tak nie podlizuj, przecież wybaczył ci wczorajsze, możesz wrócić do bycia zołzą.

- Nie  dziękuj  mnie,  tylko  instruktorom  łucznictwa  z  letnich  obozów  B’nai B’rith- powiedział.
- Simon, ja nie...
- Clary! - zawołał Jace. - Przynieś moją stelę.

O, właśnie. Skoro Clary widziała stan Aleca i cały czas pamiętała, że ma stelę Jace’a (w przeciwieństwie do niego), czemu od razu nie poleciała za Płowcem? Eklerce się zaczęło błyskawicznie umierać od zwykłego Pożeracza, a Alec miał do czynienia z Wielkim Demonem, każda sekunda się liczy!

A, zapomniałam. Alec to Scary Sue i Clary ma go gdzieś.

Clary podeszła do Nocnych Łowców i uklękła przy nich. Kielich Anioła obijał się o jej bok. Twarz Aleca była biała, zbryzgana kroplami krwi,  oczy  nienaturalnie  niebieskie.  Jego ręka zostawiła krwawe plamy na nadgarstku Jace'a.
- Czy  ja... - Umilkł  na  widok  Clary,  jakby  zobaczył  ją  po  raz  pierwszy.  W  jego spojrzeniu dostrzegła coś, czego się nie spodziewała. Triumf. - Zabiłem go?

…wiesz co, Alexandrze, z dwojga złego wolę, żebyś narażał życie dla swojego przyjaciela, a nie przez głupią uwagę jakiejś rozwielitki.

Twarz Jace'a wykrzywił bolesny grymas.
-Ty...
- Tak - pospiesznie przerwała mu Clary. - Nie żyje.

Clary, skąd w tobie ta empatia, nie poznaję cię. Czyżby autorce się przypomniało, że miałaś być postacią pozytywną?

Alec spojrzał na nią i roześmiał się. Na jego ustach pojawiła się spieniona krew. Jace uwolnił nadgarstek z uścisku rannego i ujął w dłonie jego twarz.
- Nie ruszaj się - powiedział.
Alec zamknął oczy.
- Rób, co musisz - wyszeptał.
Isabelle podała Jace'owi swoją stelę.
-Masz.

Ach, Isabelle ma stelę. TO CZEMU, DO CHOLERY, NIGDY Z NIEJ NIE KORZYSTA?! NAPRAWDĘ NIE ZNA ŻADNYCH RUN, JAK NIE MA POD RĘKĄ ŚCIĄGI?!

Jace próbuje uleczyć rany Aleca, które ewidentnie wyglądają jak ślady po pazurach, jednak malowane na skórze Chodzącej Reprezentacji runy ciągle znikają. Wreszcie Płowcowi puszczają nerwy.

W końcu odrzucił stelę i zaklął:
- Cholera!
- Co się dzieje? - zapytała ze strachem w głosie Isabelle.

A nie widzisz czy raczej nie wiesz, co to oznacza, bo na lekcji poświęconej temu zagadnieniu depilowałaś nogi?

- Abbadon poharatał go pazurami i zostawił w nim demoniczną truciznę - odparł Jace. - Znaki nie działają.

Nie, żeby było to w jakiś sposób analogiczne do obrażeń Clary w rozdziale czwartym, więc Jacuś powinien skojarzyć, skądże. Nigdy nie praliście bohaterom mózgów, żeby móc napisać pełną dramatyzmu scenę?

Alec się nie poruszył. Cienie pod jego oczami wyglądały jak ciemnogranatowe siniaki. Gdyby nie oddychał, Clary pomyślałaby, że już nie żyje.

W tym uniwersum śmierć jest wybawieniem. No, poza jednym wyjątkiem, który na wieki pokutować będzie za bycie złą Barbie za życia.

Isabelle opuściła głowę, zasłaniając włosami twarz brata. Objęta go i wyszeptała:
- Może trzeba...

Isabelle, nie kończ tej myśli. Clary kuca obok, więc na pewno nie powiesz nic mądrego.

- Zawieźć go do szpitala. - Nad nim stał Simon z łukiem. - Pomogę zanieść go do samochodu. Na Siódmej Alei jest szpital metodystów…
- Żadnych szpitali - przerwała mu Isabelle. - Musimy zawieźć go do Instytutu.
-Ale...
-W szpitalu nie będą wiedzieli, jak go leczyć - wyjaśnił Jace. - Zranił go Wielki Demon. Żaden Przyziemny lekarz nie wie, jak leczyć takie obrażenia.

No i Simon znów robi za dyżurnego idiotę, który nie wpadnie na to, że obrażeń zadanych przez demona nie wyleczą Przyziemni. Ech, krótkie są chwile chwały trzeciego koła u hulajnogi.

Jace ukucnął obok nich na podłodze. Jego koszula była na rękawach i piersi poplamiona krwią, demona i ludzką. Kiedy spojrzał na Simona, Clary zobaczyła, że złoto w jego oczach zniknęło, zastąpione czymś, czego wcześniej nigdy w nich nie widziała. Paniką.

Oczy tru loffów w YA mienią się jak pierścionki zmieniające kolor pod wpływem nastroju, przysięgam.

- Jedź szybko, Przyziemny - powiedział. - Jedź, jakby ścigało cię piekło.
Simon ruszył.

Oczywiście Jace nawet w takiej sytuacji nie może sobie odpuścić zwracania się do innych w sposób protekcjonalny. Poważnie, ta kwestia brzmiałaby o wiele lepiej, gdyby Płowiec odpuścił sobie „Przyziemnego”, ale widać Cassie była innego zdania. Może tak jej to brzmi bardziej dramatycznie.

Bananowa furgonetka Erica mknie po szosie w stronę Instytutu.

Myślała o okropnych rzeczach, które powiedziała Alecowi, o tym, jak rzucił się na Abbadona,  o  wyrazie triumfu na jego twarzy.

Podejrzewam, że Alec nie został uśmiercony głównie po to, by Clary nie miała wyrzutów sumienia. Sądzicie, że to ją czegoś nauczy?

right.gif
(Poważnie, zapomniałam, jakim źródłem biczfejsów była bohaterka mojego dzieciństwa).

Kiedy odwróciła głowę, zobaczyła, że Jace klęczy  obok przyjaciela, a  krew  rannego  wsiąka  w  koc.  Pomyślała  o  małym  chłopcu  z martwym sokołem. Kochać to niszczyć.

Oszyywiście. Przez ostatnie pięć sekund sytuacja nie kręciła się wokół Jace’a, więc zróbmy tak, by znów to dotyczyło głównie jego.

Gdy znowu spojrzała przed siebie, miała w gardle twardą gulę. Zobaczyła Isabelle w źle ustawionym  lusterku  wstecznym.  Otulała  brata  kocem.  Gdy  podniosła  wzrok,  napotkała
spojrzenie Clary.
- Daleko jeszcze?
- Jakieś dziesięć minut. Simon jedzie najszybciej, jak może.
- Wiem - powiedziała  Isabelle. - Simon,  to,  co  zrobiłeś,  było  niesamowite.  Tak błyskawicznie zareagowałeś. Nie przypuszczałam że Przyziemny może wpaść na taki pomysł.

Cassie? Czy naprawdę sądzisz, że kiedy umiera bliski członek twojej rodziny, z którym masz silną emocjonalną więź, człowieka stać na jakiekolwiek pogawędki w drodze do szpitala? Bo ja to tak średnio widzę.

- Masz na myśli przestrzelenie świetlika? Przyszło mi to do głowy, kiedy weszliście do środka. Mówiliście, że demony nie znoszą bezpośredniego światła słonecznego. Potem samo działanie zajęło mi chwilę. Poza tym, jeśli się nie wiedziało, że w dachu jest świetlik, można
go było nawet nie zauważyć.
Ja o nim wiedziałam, pomyślała Clary. Powinnam była działać. Nawet jeśli nie miałam łuku, mogłam czymś rzucić albo powiedzieć o nim Jace'owi.

Wiecie co? W tym fragmencie nie ma nic złego. To jedna z naprawdę niewielu ludzkich reakcji Clary. Obwinia się, choć to oczywiste, że spanikowała w obliczu zagrożenia, którego się nie spodziewała. Szkoda, że na zaginięcie własnej matki tak nie reagowała. Mam na myśli szczególnie wyrzuty sumienia dotyczące tego, jak traktowała Aleca. W kontekście Jocelyn nie pada nawet słowo żalu, że zachowała się źle wobec matki w dniu jej zniknięcia.

Poczuła  się  beznadziejna,  bezużyteczna.

No, w momencie, w którym widziałaś, że z Dorotheą coś nie gra i nic ci nie zaświtało to faktycznie taka byłaś. Ale hej, nie martw się – to dotyczy was wszystkich.

Prawda  była  taka,  że  w  decydującym momencie wpadła w przerażenie. Zbyt wielkie, żeby mogła jasno myśleć. Teraz ogarnął ją palący wstyd.

Zapewne sytuacja przedstawiałaby się nieco inaczej, gdyby Alec dał ci kiedyś szlaban, ale opis twoich emocji wyjątkowo nie jest absolutnym drewnem. Szkoda, że nijak ma się do charakteru, jaki dotychczas przejawiałaś. SPOILER: czyżby powrót do intrygi sprawił, że autorce przypomniało się, że powinnaś być milsza ze względu na swoje wyjątkowe zdolności?

- Możesz mi powiedzieć, skąd się tam wziął ten demon? - zapytał.

Z kątowni kurde. Ty się dziwisz, że był tam jeden? Z ich niekompetencją to ja się dziwię, że nie z dziesięć.

- To była Madame Dorothea - powiedziała Clary. - Tak jakby.
- Nigdy nie grzeszyła urodą, ale nie pamiętam, żeby wyglądała aż tak źle.

O nie, nieśmieszne żarty Płowca przenoszą się drogą kropelkową. Może obejmijmy go kwarantanną czy coś?

- Chyba została opętana - odparła powoli Clary, starając się poukładać wszystko w
głowie. - Chciała, żebym oddała jej Kielich. Potem otworzyła Bramę...
- To było sprytne - stwierdził Jace.

Szalenie sprytne, nie szło niczego podejrzewać po jej zachowaniu.

Przepraszam, chyba zalałam wam ekrany sarkazmem.

- Demon ją opętał a potem ukrył większą część swojej eterycznej postaci za Bramą, gdzie Sensor nie mógł go wykryć. Weszliśmy do środka spodziewając  się  walki  z  kilkoma  Wyklętymi,  a  zamiast  tego  trafiliśmy  na  Wielkiego Demona. Abbadona, jednego ze Starożytnych. Pana Upadłych.
- Cóż, wygląda na to, że Upadli będą musieli od tej pory radzić sobie bez niego - skwitował Simon.
- Nie  jest  martwy - odezwała się Isabelle. - Jeszcze nikt nie zabił Wielkiego Demona. Żeby  umarł,  trzeba  by  wykończyć  jego  fizyczną  i  eteryczną  postać.  My  go  po  prostu odstraszyliśmy.

Jeszcze, Isabelle, JESZCZE. Daj Cassie czas.

Kiedy Simon podjechał na róg, Clary zobaczyła, że drzwi Instytutu są otwarte, a w łukowatym wejściu stoi Hodge.

Biorąc pod uwagę, że nikt po niego nie dzwonił, facet musiał się nieźle wynudzić, stojąc tak ze dwie godziny.

Gdy tylko furgonetka się zatrzymała, Jace wyskoczył na chodnik, po czym nachylił się do środka i wziął Aleca na ręce, jakby ten  ważył tyle co dziecko.

Ach, Jace, Jace, mężczyzno nieskończonej liczby talentów.

Ogarnięta nagłym zmęczeniem Clary spojrzała na Simona.
- Przepraszam. Nie wiem, jak wytłumaczysz Ericowi tę krew.
- Pieprzyć Erica - rzucił beztrosko przyjaciel.

Kogo obchodzi Eric, kiedy znów można być podnóżkiem Clary!

- Dobrze się czujesz?
- Nie mam nawet draśnięcia. Wszyscy zostali ranni, ale ja nie.

No ale to nie twoja wina, to imperatyw narracyjny, no.

- To ich praca, Clary - przypomniał jej Simon łagodnym tonem. - Walka z demonami, tym właśnie się zajmują.
- A co ja robię? - zapytała, szukając odpowiedzi w jego oczach.

Przez 5% czasu rysujesz, przez pozostałe 95% jesteś suką. Nie ma za co.

-  Zdobyłaś Kielich, tak czy nie?
Clary skinęła głową i poklepała się po kieszeni.
-Tak.
Na twarzy Simona odmalowała się ulga.
- Bałem się pytać. To dobrze, tak?

Nie, no co ty. Szukali go dla hecy, żeby podrzucić Valentine’owi, bo ponoć posiadanie kielicha w ekwipunku nie dosyć, że przynosi pecha to powoduje zgagę.

Przeskok!

Na szczycie  schodów powitał  ją Church,  miaucząc  jak  syrena  mgłowa, a  następnie zaprowadził ją do izby chorych.

To dla wszystkich, którzy tęsknili za Krzywołapem najbardziej charyzmatycznym mieszkańcem Instytutu.

Przez otwarte podwójne drzwi Clary zobaczyła nieruchomą postać leżącą na jednym z białych łóżek. Hodge pochylał się nad Alekiem, Isabelle stała obok niego ze srebrną tacą w rękach.
Jace’a z  nimi  nie  było.

Olewa wszystkich rannych, których tu przynosi?

Stał przed  izbą chorych oparty o ścianę, z zakrwawionymi dłońmi zaciśniętymi w pięści.

A, nie. Tylko tych, z którymi będzie mieć epicki romans. Cóż, Alexandrze, czuj się zaszczycony –  twojej agonii Jacuś nie świętuje solówką na pianinie.

Kiedy Clary zatrzymała się przed nim, otworzył oczy. Miał rozszerzone źrenice, przez co całe złoto zostało wchłonięte przez czerń.

No mówiłam, pierścionki na nastrój jak nic!

- Co z nim? - zapytała łagodnie.
- Stracił dużo krwi. Zatrucia jadem demonów są częste, ale Ponieważ to był Wielki Demon, Hodge nie jest pewien, czy antidotum, które zwykle stosuje, zadziała.

Ale że Zajebiste Herbatki Hodge’a mogą tu nie pomóc? No nie wierzę!

Clary odetchnęła głęboko.
- Jace...
Drgnął.
-Nie.
Clary znów zaczerpnęła tchu.
- Nie chciałam, żeby coś stało się Alecowi. Tak mi przykro Spojrzał na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.
-To nie twoja wina, tylko moja - powiedział. -Twoja? Nie, to nie jest...
-Właśnie, że tak... - Głos mu się łamał. - Mea culpa, mea maxima culpa.
- Co to znaczy?
- Moja  wina,  moja  bardzo  wielka  wina,  po  łacinie. - Z  roztargnieniem,  jakby
bezwiednie, odgarnął jej lok z czoła. - Część mszy.

Nie no, ja też w chwili największego kryzysu cytuję mszę po łacinie, wam się nie zdarza? A tak na serio – Cassie, po co to było? Bo wyszło ci sztucznie.
+ Bezwiednie, aha.

- Mogę nie wierzyć w grzech, ale czuję się winny - odparł. - My, Nocni Łowcy, żyjemy według pewnego kodeksu, a on nie jest elastyczny. Honor, wina, pokuta, te rzeczy są dla  nas  realne i nie mają nic wspólnego z religią, a jedynie z tym, kim jesteśmy.

A jesteście ponoć osobnikami z domieszką anielskiej krwi. Totalnie nie widzę związku z religią. Bardziej ateistyczni od was są tylko Dursleyowie z chrześcijańskiej wersji Pottera.

Oto, kim jestem,  Clary,  jednym  z Clave.

No, właściwie to nie jesteś, ale co ja się będę powtarzać jak zdarta płyta.

- Mam  to  we  krwi  i  w kościach. Więc powiedz mi, skoro uważasz, że to nie moja wina, dlaczego, kiedy zobaczyłem Abbadona, nie pomyślałem o swoich towarzyszach wojownikach,  tylko  o  tobie?

I-M-P-E-R-A-T-Y-W! A poza tym wasza chora relacja oparta na twojej chęci krzywdzenia jej psychicznie. No i trzymała Kielich Anioła. No i waszym zadaniem jest chronić bezbronnych, a ona taka była.

Ujął w dłonie  jej  twarz.

To nie tak, że w ogóle nie przeprosił za to, co zrobił w nocy, a zaraz znów zacznie się pchać z łapami, no co wy.

- Wiem...  wiedziałem,  że Alec zachowuje  się  inaczej  niż  zwykle. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Ale mogłem myśleć tylko o tobie...

Cassie, kiedy pojmiesz, że to nie jest romantyczne? To niezdrowe. Wiem, szczęśliwi czasu nie liczą, a ty pewnie byłaś w siódmym ćwierbelku, pisząc te płomienne wyznania, ale oni się znają TYDZIEŃ. Ich więź praktycznie nie istnieje. A Jacuś olał dla Eklerki symptomy, że z jego Parabatai, wieloletnim przyjacielem jest coś nie tak.

Pochylił głowę, tak że ich czoła się zetknęły, a jego oddech owiewał jej rzęsy. Clary zamknęła oczy i pozwoliła, żeby jego bliskość ogarnęła ją jak fala.
Dziewczyno, miej do siebie trochę szacunku i zacznij się uczyć na błędach.

- Jeśli on umrze, będzie tak, jakbym go zabił - powiedział Jace - Pozwoliłem umrzeć ojcu, a teraz zabiłem jedynego brata, jakiego miałem.

Co do ojca – no nie, akurat jako dziecko nic nie mogłeś zrobić. Co do Aleca:
  1. tak, to prawda;
  2. Max jest tak pozbawiony charakteru, że nawet ty, traktujący Lightwoodów jak rodzinę, o nim nie pamiętasz, dobrze wiedzieć.

-  To nieprawda - szepnęła Clary.
- Prawda. - Niemal do siebie przylegali, a mimo to Jace trzymał ją tak mocno jakby nic nie mogło go upewnić, że jest realna. - Co się ze mną dzieje, Clary?

Nazywamy to „bycie tru loffem”, Jacusiu.

Clary zaczęła gorączkowo zastanawiać się nad odpowiedzią... i usłyszała chrząknięcie. Otworzyła oczy. W drzwiach izby izby chorych stał Hodge. Jego wymuskany garnitur był pokryty rdzawymi plamami.

A, tak, Alec. Był taki jeden, właśnie umiera po drugiej stronie ściany, za którą się obściskujecie.

- Zrobiłem, co mogłem. Dostał środki przeciwbólowe, ale... - Pokręcił głową. - Muszę
skontaktować się z Cichymi Braćmi. Ten przypadek przekracza moje umiejętności.

Po prostu powiedz, że chwilowo skończyła ci się mana i nie możesz się teleportować do erpega, w którym kupujesz swoje niesamowite herbatki.

Jace wolno odsunął się od Clary.
- Ile czasu zajmie im dotarcie tutaj? - zapytał.
- Nie  wiem. - Hodge ruszył korytarzem. - Natychmiast  wysłałem Hugona, ale Bracia przybywają według swojego uznania.

Tia, pewnie sprawdzają horoskop w gazecie, zanim podejmą decyzję. To nie tak, że są od czegoś poza pilnowaniem miecza i kupy popiołów, prawdaż?

-Ale  tym  razem... - Nawet  Jace  musiał  wyciągać  nogi,  żeby  dotrzymać  kroku Hodge'owi. Clary została daleko w tyle i wytężała słuch, żeby usłyszeć, co mówią. - Inaczej on umrze.
- Możliwe - przyznał Hodge.

Wow, Hodge. Chyba trochę zobojętniałeś przez tę dobę od powrotu Jacusia i Eklerki z Dumort.

W bibliotece było ciemno i pachniało deszczem. Pod otwartym oknem zebrała się kałuża wody.

No to niebawem oprócz herbatek Hodge będzie mógł serwować również grzyby.

- Szkoda,  że  nie  odzyskaliście  Kielicha - rzekł  z  rozczarowaniem  w  głosie, sięgając po papier i pióro wieczne. - Myślę, że to byłoby jakimś pocieszeniem dla Aleca, a z pewnością dla jego...

Hodge’owi nagle się jakoś nie spieszy wzywać Cichych Braci, ma gdzieś, co będzie z Alekiem, rzuca dziwnie niestosowne teksty… Stirlitz tu, Stirlitz tam…

- Przecież ja mam Kielich. - Clary zrobiła zdziwioną minę. - Nie powiedziałeś mu, Jace?
Jace  zamrugał,  ale  Clary  nie  umiała  stwierdzić,  czy  to  z  powodu  zaskoczenia,  czy
nagłego blasku.
- Nie było czasu.  Wnosiłem  Aleca  na górę...
Hodge zesztywniał trzymając pióro w powietrzu.
- Masz Kielich?
- Tak. - Clary wyjęła naczynie z kieszeni.
Było chłodne, jakby kontakt z jej ciałem nie wystarczył, żeby ogrzać metal. Rubiny iskrzyły się jak czerwone oczy. Pióro wyślizgnęło się z palców Hodgea i upadło na podłogę.

Wielki powrót Zespołu Przerysowanego Niedowładu Kończyn!

Światło lampy skierowane ku górze nie był korzystne dla jego twarzy. Uwypuklało wszystkie zmarszczki surowości, troski i rozpaczy.

Hodge zbrzydł w ciągu jednego akapitu. Zgaduj-zgadula, co się zaraz stanie.

- To jest Kielich Anioła?
- Ten sam - potwierdził Jace. - Był...
- Mniejsza o to - przerwał mu Hodge. Odłożył papier na biurko,podszedł do swojego ucznia i chwycił go za ramiona. - Wiesz, co zrobiłeś?
Jace ze zdziwieniem spojrzał na nauczyciela. W tym momencie Clary zwróciła uwagę na kontrast między zniszczoną twarzą starszego mężczyzny i gładką chłopca. Jasne włosy opadające na oczy Jace'a nadawały mu jeszcze młodszy wygląd

Subtelne, Cassie. A Hodge nie ma może tłustych włosów? Albo takiego garba, który nie kracze i nie potrzebuje żerdzi?

- Nie jestem pewien, co masz na myśli.
Hodge z sykiem wypuścił powietrze przez zęby.
- Jesteś do niego taki podobny.
- Do  kogo? - spytał Jace zdumiony. Najwyraźniej Hodge nigdy wcześniej nie mówił takich rzeczy.

I masz oczy swojej ma… a, przepraszam, to nie ta bajka.

- Do  swojego  ojca - odparł nauczyciel.

Prawie trafiłam!

Przeniósł wzrok na Hugona, który zawisł w powietrzu, machając czarnymi skrzydłami, i rzucił krótko: - Hugin.
Ptak z przeraźliwym krakaniem i wyciągniętymi szponami nurkował prosto  ku twarzy
Clary.
Usłyszała  krzyk  Jace'a,  poczuła  ból  w  policzkach,  ostry  dziób,  pazury  pióra.  Clary
wrzasnęła i instynktownie zasłoniła oczy dłońmi, a Kielich Anioła wyśliznął się jej z rąk.
- Nie!
Próbowała go złapać, ale jej ramię przeszył silny ból. Nogi same się pod nią ugięły. Upadła, boleśnie uderzając kolanami w twardą podłogę. Szpony rozorały jej czoło.
- Wystarczy, Hugo - powiedział Hodge spokojnym głosem.
Ptak posłusznie odfrunął. Krztusząc się, Clary ostrożnie wytarła krew z oczu. Miała wrażenie, że jej twarz jest cała w strzępach.

Nie czytałam za wielu fanfików z motywem evil!Dumbledore’a, ponieważ to dla mnie szyte zbyt grubymi nićmi, ale naprawdę, Cassie, nawet trzynastolatki na onecie potrafiły lepiej napisać scenę, w której dyrektor zdradza Pottera i spółkę.

Hodge się nie poruszył. Stał w tym samym miejscu, trzymając Kielich Anioła. Hugo zataczał  wokół  niego  duże  kręgi,  kracząc  cicho.

Nie było tam w tle jakiegoś truchła małej foczki, którą Hodge właśnie zatłukł?

A  Jace...  Jace  leżał  na  podłodze  u  stóp nauczyciela, nieruchomo, jakby nagle zapadł w sen.
Wszystkie myśli pierzchły z jej głowy.

Za wiele ich nie było, więc na szczęście żadna nie została staranowana.

- Nie jest ranny - uspokoił ją Hodge.
Clary  zaczęła  się  podnosić.  Próbowała  rzucić  się  na  niego,  ale  odbiła  się  od niewidzialnej bariery. Rozwścieczona zamachnęła się pięścią.
- Hodge! - wrzasnęła, bezsilnie kopiąc w niewidzialną ścianę. - Nie bądź głupi. Kiedy Clave się dowie, co zrobiłeś...
- Dawno mnie już tu nie będzie - dokończył Hodge, klękając obok Jace'a.

Czy tylko ja mam skojarzenia z tą sceną?

- Ale... - Clary nagle zrozumiała. - Nie wysłałeś żadnej wiadomości do Clave, prawda? To dlatego byłeś taki dziwny, kiedy cię o to zapytałam. Chciałeś odzyskać Kielich dla siebie.
- Nie, nie dla siebie. Clary zaschło w gardle.
- Pracujesz dla Valentine'a - wyszeptała.

XpoWMgA.gif

- Nie  pracuję  dla Valentine'a. - Nauczyciel  podniósł  rękę Jace'a i  coś  z  niej  zdjął. Grawerowany pierścień, z którym chłopak się nie rozstawał. Hodge wsunął go na swój palec. - Ale rzeczywiście jestem jego człowiekiem.

A rasiści nie są rasistami, ale rzeczywiście uważają, że miejsce czarnych jest w Afryce.

Szybkim ruchem trzy razy przekręcił pierścień na palcu. Przez chwilę nic się nie działo. Potem Clary usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i obejrzała się, żeby sprawdzić, kto wchodzi
do biblioteki. Kiedy wróciła spojrzeniem do  Hodge'a, zobaczyła, że powietrze wokół niego drga  i  lśni  jak  powierzchnia  jeziora  widziana  z  daleka.  Gdy  w  następnej  chwili  srebrna, migocząca  kurtyna  się  rozstąpiła,  obok Hodge'a stał  wysoki  mężczyzna,  jakby  raptem nastąpiła koalescencja cząsteczek wilgotnego powietrza.

Mam nadzieję, że poczuliście majestat, bo ja niezbyt. Kiepsko zaczynasz, Valentine.

- Masz Kielich, Starkweather? - zapytał.
Hodge bez słowa uniósł naczynie. Wyglądał jak sparaliżowany,  czy  to  ze  strachu,  czy ze zdumienia. Zawsze wydawał się Clary wysoki, ale teraz był zgarbiony i mały.

Przede wszystkim wydawał ci się stary, a jest młodszy od twojej matki.

- Mój pan Valentine - wykrztusił w końcu. - Nie spodziewałem się ciebie tak szybko.

Cassie, ostrożnie z tymi inspiracjami, co? Nikt nie ma powodów tytułować Valentine’a swoim panem. W teorii jego konstrukcja sekty wygląda nieco inaczej niż Voldemorta. Że w praktyce ta konstrukcja nie wygląda wcale, bo chcesz, ale nie potrafisz… to już inna sprawa.

Valentine! Trochę przypominał przystojnego chłopca ze zdjęcia, choć oczy wciąż miał czarne.

E? Ludziom się kolor oczu raczej nie zmienia po okresie niemowlęcym, to Jacuś jest wybrykiem natury, więc wyjaśni mi ktoś sens tego zdania? I nie, to nie wina tłumaczki. W oryginale jest tak samo.

Jego twarz zaskoczyła Clary. Była zamknięta, skupiona, poważna.

Oczekiwałaś czegoś w stylu maski japońskiego demona?

Wyglądała  jak oblicze kapłana o smutnych oczach.

Mnie brzmi raczej na jednego ze smutnych, illeańskich urzędników, ale co ja tam wiem.

Od czarnych mankietów szytego na miarę garnituru odcinały się bielą pofałdowane blizny, świadczące o latach używania steli.

Hej, zaraz zaraz! Czy z niczym wam się to nie kojarzy? Spokojna, skupiona twarz, niemal białe włosy, elegancki garnitur… Jakieś skojarzenia?

alan-van-sprang.jpg

Król Henryk?! Meh, no nie za bardzo.

Może to?

jonathan-rhys-meyers-mortal-instruments-still-exclusive-05.jpg

Król Reptilian Henryk z dredami?!  Znowu zimno, chyba nawet bardziej niż poprzednio.

Kurczę, to może to?

LordVoldemort_RalphFiennes_2007_001.jpg

Czuję, jakbyśmy byli już blisko, ale to nadal nie to…

lucjusz_malfoy.jpg

Tak! Znaleźliśmy Nemo Valentine’a!

- Mówiłem ci, że przyjdę przez Bramę - powiedział głosem dźwięcznym  i dziwnie znajomym. - Nie wierzyłeś mi?

No ciekawe, dlaczego znajomym. I to nie sarkazm, pytam poważnie. Clary nie miała szans słyszeć Valentine’a nawet w życiu płodowym.

Walentynka wyciąga rączki po kielich, jednak Hodge nie zamierza mu go dawać, nim nie dostanie tego, co Nie-Lucjusz mu obiecał.

Po twarzy Hodge'a przebiegł cień.
- Nie jest łatwo zdradzić to, w co się wierzyło, tych, którzy ci ufają.
- Masz na myśli Lightwoodów czy ich dzieci?
- Jednych i drugich.

Odnoszę niejasne wrażenie, że zdradzenie Jacusia już takie problematyczne nie było.

- Tak,  Lightwoodowie. — Valentine sięgnął  do  mosiężnego  globusa  stojącego  na biurku i zaczął wodzić długimi palcami po zarysach kontynentów i mórz. - Ale  co  tak naprawdę  jesteś  im  winien? To na  ciebie  spadła  kara,  która  powinna  dosięgać  ich. Gdyby  nie  mieli takich koneksji w Clave, zostaliby wykluczeni razem z tobą. A tak, mogą chodzić  w  blasku  słońca  jak  zwykli  ludzie.  Mogą  wyjeżdżać  z  domu  i  do  niego wracać.

Niezbyt widzę sens nakręcania Hodge’a na Lightwoodów. Już zdradził Clave, nie potrzebuje dodatkowej motywacji. Zwłaszcza że, o ile pamiętam, Robert i Maryse po prostu poszli na współpracę pierwsi.

Kiedy [Valentine] wymawiał słowo „dom", jego głos zadrżał, palce znieruchomiały na globusie. Clary była pewna, że dotykają miejsca, gdzie leży Idris.

A to akurat, moim zdaniem, całkiem ładny, zgrabny i dosyć nienachalny fragment. Szkoda, że Cassie nie wychodzi podobnie przy macankach naszych gołąbeczków.

Hodge uciekł wzrokiem.
-  Zrobili to, co każdy by zrobił.
- Nie każdy. Ty nie i ja również nie. Pozwolić przyjacielowi cierpieć zamiast mnie?  Musisz  być  rozgoryczony,  Starkweather.  Świadomość,  że  bez  mrugnięcia okiem skazali cię na taki los...

A ty go przez lata nie odbiłeś, choć mogłeś. Słaba ta twoja manipulacja.

Hodge wzruszył ramionami.
- Ale to nie wina dzieci. One nic nie zrobiły...
- Nie wiedziałem, że tak lubisz dzieci, Starkweather - rzucił Valentine takim tonem, jakby ta myśl go rozbawiła.

„Lubić dzieci, też coś!” pomyślał kpiąco. „Wszyscy wiedzą, że dzieci są od tego, by przeprowadzać na nich eksperymenty zmieniające ich przynależność gatunkową!”

Z piersi Hodge'a wyrwało się westchnienie.
-  Jace...
- Nie  mów  o  nim. - Valentine po  raz  pierwszy  pozwolił  sobie  na  gniew.

Utożsamiam się.

Zerknął na nieruchomą postać leżącą na podłodze.
- On krwawi. Dlaczego?

A, jednak nie.
Uwaga, konkurs dla tych, co nie znają kanonu! Dlaczego Valentine przejmuje się stanem Płowca? Nagrodę się, ee, wymyśli.

Hodge przycisnął Kielich do serca. Jego kostki zbielały.
- To nie  jego  krew.  Jest  nieprzytomny,  ale  nie  ranny.

No, właściwie to jest ranny, ale autorka już o tym zapomniała.

- Ciekawe, co o tobie pomyśli, kiedy się ocknie. Zdrada zawsze jest brzydka, ale zdrada dziecka... dwa razy gorsza, nie uważasz?

Jace, liczę na ciebie. Pokonaj czar i się obudź tylko po to, by wrzasnąć, że nie jesteś dzieckiem.

- Nie  skrzywdzisz  go - wyszeptał  Hodge. - Przysiągłeś,  że  nie  zrobisz  mu krzywdy.
- Nigdy tego nie przysięgałem - uciął Valentine. Odsunął się od biurka i ruszył w stronę Hodge'a, a ten zaczął się cofać jak małe zwierzątko schwytane w pułapkę. Miał nieszczęśliwą minę.

Uświadomił sobie, że jest jednym z tych bezdennie głupich bohaterów, którzy z jakiegoś powodu wierzą, że czarny charakter dotrzyma zawartej z nimi umowy?

- A  co  byś  zrobił,  gdybym  powiedział,  że  zamierzam  go  skrzywdzić?

Imprezę.

Walczyłbyś ze mną? Zatrzymał Kielich? Nawet gdyby udało ci się mnie zabić, Clave
nigdy nie zdjęłoby z ciebie klątwy.

W to szczerze powątpiewam. Oficjalny i prawdziwy trup Valentine’a wszystkich by uspokoił, za dostarczenie takowego na pewno czekałaby sowita nagroda.

Ukrywałbyś się tutaj do śmierci, tak przerażony, że bałbyś się szerzej otworzyć okno. Co byś oddał, żeby już więcej się nie bać?

Ale czego bać? Pozbawionej przywódcy bandy miłośników czerwonych pelerynek?

Clary oderwała od nich wzrok. Już nie mogła znieść wyrazu twarzy Hodge'a.

Patrząc na lubość, z jaką Clary podkreśla cudzą nieatrakcyjność, domyślam się, że wyjątkowo mocno nie spełniał jej wyśrubowanych standardów estetycznych.

- Obiecaj,  że  nie  zrobisz  mu  krzywdy,  a  dam  ci  Kielich - rzekł  zdławionym głosem nauczyciel.

bite-lips2.gif

Hodge, ja cię proszę, mówiliśmy o tym chwilę temu. Nie stosuj wyparcia.

- Nie - odparł Valentine jeszcze ciszej. - I tak mi go dasz. - Wyciągnął rękę.
Hodge  zamknął  oczy.  Przez  chwilę  jego  twarz  wyglądała  jak  marmurowe oblicze jednego z aniołów podtrzymujących biurko: zbolała, poważna, przytłoczona straszliwym ciężarem. Potem zaklął żałośnie  i podał  naczynie Valentine'owi.  Jego dłoń trzęsła się jak liść na silnym wietrze.

Niech ktoś skontaktuje się z autorką i przekaże jej, że dramatyzm nie polega na wciskaniu wszędzie poetyckich porównań.

Valentine schylił się i wziął Jace'a na ręce. Podniósł go bez wysiłku. Gdy Clary zobaczyła, jak nienagannie skrojona marynarka napina  się  na  jego  ramionach  i  plecach,  uświadomiła  sobie,  że  jest  potężnym mężczyzną,  z  torsem  jak  pień  dębu.

Tę analizę sponsoruje również noszenie na rękach. Aczkolwiek w przypadku Walentynki nie zastanawiam się, czy dostanie od tego przepukliny. Na linii Jace-Alec już nie jestem taka pewna stanu zdrowia Płowca.

Jace,  bezwładny  w  jego  ramionach,  wyglądał przy nim jak dziecko.

Mnóstwo w tym rozdziale porównywanie Jacusia do dziecka.

- Wkrótce będzie razem z ojcem - powiedział Valentine, patrząc na bladą twarz chłopca. - Tam gdzie jego miejsce.

Przyda mu się, dawno nie zażywał kąpieli w makaronie i teraz strasznie gwiazdorzy.

Hodge wyciągnął błagalnie rękę.
- Zaczekaj! – krzyknął. – A co z twoją obietnicą? Przyrzekłeś, że zdejmiesz ze mnie klątwę.
- To prawda – przyznał Valentine. Zatrzymał się i spojrzał twardo na Hodge’a.
Nauczyciel gwałtownie wciągnął powietrze i cofnął się, przykładając dłoń do piersi,  jakby  coś  trafiło  go  w  serce.  Spomiędzy  jego  palców  trysnął  na  podłogę czarny płyn.

Przyznam, że w mojej głowie wygląda to dosyć… głupio.

Hodge uniósł pooraną twarz i spojrzał na Valentina dzikim wzrokiem.
- Już? – Wykrztusił – Klątwa już zdjęta?
- Tak. I może kupiona wolność przyniesie ci radość.

Eee, Hodge? Tak właściwie to co ci to dało? Sprowadziłeś na świat Armagedon, do Idrisu nie wrócisz tak czy siak, a teraz w dodatku musisz się bezustannie ukrywać. Wolność i swoboda, że hej!

Rozdział kończy dramatyczne:

Po tych słowach Valentine przeszedł przez kurtynę. Przez chwilę jego postać migotała, jakby stał pod wodą. Potem zniknął, zabierając ze sobą Jace’a.

I to już wszystko na dziś. Za tydzień spotkamy ponownie kolejną postać, którą pochłonęła czarna dziura fabularna i dotrzemy do oficjalnego zakończenia drugiego aktu książki.

Do zobaczenia!