poniedziałek, 24 kwietnia 2017

10. Miasto Kości

Kochani, śmiertelnie przepraszam za obsuwę, której powód wyjaśniłam już tydzień temu. Serdecznie dziękuję wszystkim za życzenia powodzenia i obiecuję, że po piętnastym maja analizy będą pojawiać się już normalnie. Jak wcześniej? Trudno powiedzieć – postaram się je pisać, ale wszyscy zapewne rozumiecie, że są sprawy ważne (np. krytykowanie złych ksioopek) i ważniejsze (ważąca się przyszłość). Z góry też przepraszam za ewentualne błędy i proszę o ich wytknięcie – aby wywiązać się z obietnicy, kończyłam pisać nocą i mogło mi coś umknąć. Skoro formalności mamy za sobą, przejdźmy do analizy!
Jak wspominałam dwa tygodnie temu, rozdział dziewiąty kończy część pierwszą książki. To znaczy tomu pierwszego, no. Powitajmy zatem drugą połowę tej abominacji!

CZĘŚĆ DRUGA
ŁATWE JEST ZEJŚCIE DO PIEKIEŁ

Wiem, Cassie, że jest łatwe, przecież zaczęłam analizować ten koszmar. Obawiam się jednak, że nasze skojarzenia odnośnie powyższego tytułu są skrajnie różne.

Wzorem najlepszych blogaskowych ałtoreczek i ich głębokich cytatów, Cassandra Clare raczy nas fragmentem „Eneidy” Wergiliusza:

Facilis descensus Averno;
Noctes atque dies patet atri ianua Ditis;
Sed revocare gradum superasaue evader ad auras,
Hoc opus, hic labor est.

Co, jak udało mi się dowiedzieć po krótkiej chwili googlowania, oznacza w wolnym przekładzie:

Łatwe jest zejście do piekieł;
Bramy jego są otwarte dniem i nocą;
Lecz żeby zawrócić i wejść do nieba,
to jest trudne, to jest wysiłek.

Nie jestem osobą znającą się na poezji, szczególnie antycznej, jednak Cassandra Clare również zapewne do takowych nie należy. W przeciwnym razie wybrałaby, śmiem przypuszczać, jakiś cytat pasujący treścią czy znaczeniem do akcji. Jak łatwo się domyślić: ten nie ma z takową zupełnie nic wspólnego.

Przejdźmy więc do samego rozdziału, może wreszcie coś zacznie się dziać.

…wybaczcie kiepski żart, jeśli kogoś rzeczywiście nabrałam.

Zapadła pełna zaskoczenia cisza, a potem Clary i Jace zaczęli mówić jednocześnie.
- Valentine miał żonę? Był żonaty? Myślałem...
- To niemożliwe! Moja matka nigdy by... Ona miała tylko jednego męża! Mojego ojca!
Hodge ze znużeniem uniósł ręce.
- Dzieci...
- Nie jestem dzieckiem - obruszyła się Clary.

Clarisso, obawiam się, że problemy zaczynają się wtedy, gdy nawet Jace jest dojrzalszy od ciebie i jego największego problemu nie stanowi nazwanie go dzieckiem.

Łagodność w głosie Hodge'a aż zabolała Clary. Dziewczyna odwróciła się powoli i spojrzała na niego. Pomyślała, że to dziwne, że z tymi siwymi włosami i bliznami na twarzy wygląda dużo starzej niż jej matka. A jednak kiedyś oboje byli młodymi ludźmi, razem wstąpili do Kręgu, znali Valentine'a.

Pragnę przypomnieć, że Clary rankiem tego dnia opisywała faceta, jakby miał co najmniej pięć dyszek na karku, a teraz nie ma pojęcia, ile lat liczył sobie Hodge w chwili dołączenia do Kręgu. Takie spostrzeżenia są więc dziwne. Cassie, proszę, trzymaj swój self insert z dala od informacji, które sama posiadasz.

- Moja matka by nie... - Już nie była pewna, czy dobrze zna Jocelyn. Matka stała się dla niej obcą osobą, kłamczuchą ukrywającą sekrety. Czego by nie zrobiła?

Może gdybyś nie strzeliła focha stulecia, nie wyleciała z wrzaskiem z domu i nie olewała jej telefonów, dowiedziałabyś się wszystkiego od niej. Ale po co w ogóle myśleć o czymś takim, trzeba dbać o swoją higienę psychiczną i nienaruszone sumienie, prawda?

- Twoja matka opuściła Krąg - powiedział Hodge. Nie ruszył w jej stronę, tylko patrzył na nią ptasim nieruchomym wzrokiem. - Gdy się zorientowała, jak ekstremalne stały się poglądy Valentine'a, gdy już wiedzieliśmy do czego się szykuje, wielu z nas odeszło. Lucian pierwszy. To był cios dla Valentine'a. Przyjaźnili się. - Hodge pokręcił głową. - Potem Michael Wayland. Twój ojciec, Jace.

Wiecie, nigdy nie byłam w żadnej sekcie, ale podejrzewam, że jeśli facet czuł potrzebę zakładania jakiegoś stowarzyszenia, musiał jakoś reklamować, czym różnią się jego idee od założeń, na których oparty jest cały byt Nocnych Łowców, więc myślę, że sugestie od początku były dosyć jasne (ba, znając Valentine’a mam niemal pewność). Po prostu bohaterowie, z typową dla tego uniwersum spostrzegawczością, dosyć późno zauważyli, w co wdepnęli. Uprzedzając: tak, wiem, jak funkcjonują sekty, ale, wierzcie mi, nasz antagonista i jego Krąg Wzajemnej Adoracji jest jeszcze mniej subtelny niż pewien pan, którego zamaskowani przyjaciele lubili dla relaksu potorturować rodzinę mugoli.

- Inni pozostali lojalni. Pangborn, Blackwell, Lightwoodowie...
- Lightwoodowie? Masz na myśli Roberta i Maryse? - Jace wyglądał na wstrząśniętego. - A ty? Kiedy ty odszedłeś?
- Nie odszedłem - odparł cicho Hodge. - Oni też nie. Za bardzo baliśmy się tego, co on może zrobić. Po Powstaniu lojaliści tacy jak Pangborn i Blackwell uciekli. My zostaliśmy i współpracowaliśmy z Clave. Podaliśmy im nazwiska. Pomogliśmy wytropić zbiegów. Dzięki temu mogliśmy liczyć na łagodniejszą karę.

Naprawdę nikt nie wpadł na to, by zrobić to wcześniej? Już w rozdziale piątym wspominałam, że Powstanie było skazane na porażkę, a skoro taki Luke czy Wayland mogli sobie wystąpić z szeregów Kręgu, czemu nikt nie poszedł w ich ślady, przy okazji podrzucając Clave dowody? Nazwiska? To nie będzie spoiler, jeśli powiem, że członkowie Kręgu mieli specjalną runę, której raczej nie miał nikt inny (nie brzmi to jak Mroczny Znak, no skądże), wystarczyło takową pokazać, żeby nabrać wiarygodności. Powiedziałabym „nagrać mroczne plany Valentine’a”, ale przecież szczyt postępu to dla Nocnych Łowców telefon stacjonarny i oczywiście w Idrisie nie było żadnego ichniejszego Artura Weasleya, którego technologia Przyziemnych by fascynowała i potrafiłby coś skombinować.

- Łagodniejszą?
Hodge dostrzegł szybkie spojrzenie Jace'a.
- Myślisz o przekleństwie, które mnie tutaj trzyma, prawda? Zawsze zakładałeś, że to czar zemsty rzucony przez gniewnego demona albo czarownika. Pozwalałem ci tak myśleć. Ale to nie jest prawda. Klątwa została rzucona przez Clave.

Clave rzuca klątwy. Clave to Nocni Łowcy. Totalnie nie uprawiają magii, absolutnie.

- Za przynależność do kręgu? - zapytał Jace z wyrazem zdumienia na twarzy.
- Za to, że nie opuściłem go przed Powstaniem.
- Ale Lightwoodowie nie zostali ukarani - zauważyła Clary. - Dlaczego? Zrobili to samo co pan.
- W ich wypadku wzięto pod uwagę okoliczności łagodzące. Byli małżeństwem, mieli dziecko. Choć nie jest tak, że mieszkają na tej wysuniętej placówce, daleko od domu, z własnej woli. Zostaliśmy tutaj wypędzeni, my troje. A raczej nas czworo. Alec był niemowlęciem, kiedy opuszczaliśmy Szklane Miasto. Mogą jeździć do Idrisu wyłącznie w sprawach służbowych i tylko na krótko. Ja nie mogę wracać nigdy. Nigdy więcej nie zobaczę Szklanego Miasta.

Mogę się mylić, ale wysyłanie trójki zdrajców, nawet nawróconych, jak najdalej od Idrisu bez żadnego nadzoru nie wygląda na rozsądną decyzję, zwłaszcza gdy dwoje z nich jest jak najbardziej mobilne i może się poruszać nie tylko na trasie Nowy Jork-Idris.

Jace wytrzeszczył oczy. Zupełnie, jakby patrzył na swojego nauczyciela nowymi oczami, pomyślała Clary, choć to nie on się zmienił.

Clary Coelho na posterunku, jak widzę.

- Dlaczego wcześniej nie powiedział mi pan, że moja matka była żoną Valentine'a? -
zapytała Clary. - Znał pan jej nazwisko...
- Znałem ją jako Jocelyn Farichild, a nie Jocelyn Fray - wyjaśnił Hodge. - A ty tak się upierałaś, że nie wiesz nic o Świecie Cieni. W końcu przekonałaś mnie, że to nie Jocelyn, którą znałem. A może nie chciałem w to uwierzyć? Nikt nie chciał powrotu Valentine'a. - Znowu pokręcił głową.

– A że twoja matka i zaginiona członkini Kręgu noszą to samo rzadkie imię, ich nazwiska brzmią podobnie, a ty wyglądasz jak niższa, piegowata wersja swojej matki? Nie oceniaj mnie, to ty myślałaś, że mam garba, kiedy na ramieniu siedział mi kruk.

- Gdy posłałem dziś rano po braci z Miasta Kości, nie spodziewałem się, jakie będziemy mieli dla nich wieści. Kiedy Clave się dowie, że Valentine wrócił i szuka Kielicha, zrobi się wielkie poruszenie. Mam tylko nadzieje, że nie dojdzie do naruszenia Porozumień.
- Założę się, że Valentine'owi by się to spodobało - wtrącił Jace. - Ale dlaczego tak bardzo zależy mu na kielichu?
Twarz Hodge'a poszarzała.
- Czy to nie oczywiste? Chce utworzyć armię.

oooooh.gif

- Kolacja! - W drzwiach biblioteki stała Isabelle z łyżką w ręce. - Przepraszam, jeśli przeszkadzam.
- Dobry Boże, nadeszła chwila grozy - mruknął Jace. Hodge też wyglądał na przerażonego.
- Ja... ja... ja zjadłem bardzo obfite śniadanie - wymamrotał. - To znaczy lunch. Nie dam rady nic w siebie wcisnąć...
- Wylałam zupę - oznajmiła Isabelle. - Zamówiłam chińszczyznę na mieście.
Jace zeskoczył z kanapy i się przeciągnął.
- Świetnie. Umieram z głodu.
- Może jednak uda mi się zjeść odrobinę - wykrztusił Hodge.
- Obaj jesteście beznadziejnymi kłamcami - stwierdziła ponuro Isabelle. - Wiem, że nie lubicie, jak gotuję...
- Więc przestań gotować - poradził jej rozsądnie Jace.

Po raz kolejny wklejam fragment nie dlatego, że jest zły, ale wręcz przeciwnie – jest jedną z niewielu całkiem sympatycznych scen w tej książce. Jasne, wygląda naiwnie, ale w porównaniu ze znakomitą większością Elementów KomicznychTM od pani Clare, wywołał na mojej twarzy lekki uśmiech. Swoją drogą, książkowa Isabelle nie ma, niestety, zbyt wielu cech, za które można ją lubić, jednak jej zapał do gotowania jako hobby, choć kompletnie się w nim nie sprawdza, jest na swój sposób nawet uroczy. A na pewno nadaje jej bardziej ludzkiego rysu niż Jace’owi informacja o tym, że nie lubi ogórków i bergamotki. Oczywiście nie zmienia to głupoty całego wątku, że pod nieobecność Maryse nikt poza nią nie próbuje nawet gotować, ale na tle innych fabularnych idiotyzmów wypada to wręcz niewinnie.
+ Że tak spytam, JAK zamówiła? U kogo? No chyba nie u Przyziemnych, prosząc o podrzucenie tego pod ruiny kościoła?

- Zamówiłaś wołowinę mu shu? Wiesz, że ją uwielbiam.
Isabelle wywróciła oczami.
- Tak, jest w kuchni.
- Super. - Mijając Isabelle, zmierzwił jej włosy. Hodge też się zatrzymał i poklepał ją po ramieniu. Potem zabawnie skłonił głowę w przepraszającym geście i wyszedł na korytarz.

Jakże sympatycznie potrafi się zrobić, kiedy wszyscy na scenie zapominają o Clary, to wręcz niewyobrażalne. Czy możemy ją na stałe usunąć z obsady?

- Naprawdę jest? - spytała Clary.
- Kto kim? - zapytała Isabelle.
- Jace. Naprawdę jest strasznym kłamcą?
Dopiero teraz Isabelle spojrzała na Clary.
- Wcale nie jest kłamcą. Nie w ważnych sprawach. Powie ci najstraszniejszą prawdę, ale nie będzie kłamał.

Tak, przekonaliśmy się o tym boleśnie, kiedy beztrosko przyznał, że nie miał zielonego pojęcia, czy nie zmieni jej w Wyklętą.
+ Zatajanie faktów to po części JEST kłamstwo, toteż Jace nie powiedział Hodge’owi calej prawdy. Tak tylko głośno myślę.

Po chwili dodała cicho: - Dlatego na ogół lepiej o nic go nie pytać, jeśli nie jesteś pewna, czy chcesz usłyszeć odpowiedź.

Jak wyżej.

Kuchnia była ciepła, pełna światła i słodko - słonego aromatu chińszczyzny. Zapach przypominał Clary dom. Patrzyła na swój talerz, bawiła się widelcem i unikała zerkania na Simona, który gapił się na Isabelle oczami bardziej szklanymi niż u kaczki po pekińsku.

Im dłużej czytam o Simonie i jego kapiącej z ust ślinie, tym bardziej odnoszę wrażenie, że w wyobraźni autorki chłopak prezentuje się tak:

zemsta_frajerow_w_raju_33b299af3b3100df5e681c07a8396bcde_0.jpg
(Dorzućcie mu tylko bliznę na czole, w końcu mówimy o Harrym Potterze).

- Myślę, że to nawet romantyczne - stwierdziła Isabelle.
- Co? - Zapytał Simon, natychmiast czujny.
- Ta historia z matką Clary. - Jace i Hodge już ją o wszystkim poinformowali. Pominęli jedynie szczegół, że Lightwoodowie też należeli do Kręgu i Clave na wszystkich nałożyło klątwę. - Była żoną Valentine'a, a teraz on zmartwychwstał i jej szuka. Może chce, żeby znowu byli Razem?

Jeśli Isabelle nie jest w tej chwili ironiczna (niestety w to wątpię), to… Cóż, chwilowo Clary straciła palmę pierwszeństwa w kategorii „Najgłupsza postać uniwersum”. Ja wiem, że panna Lightwood jest nieco odcięta od świata, wychowując się w bardzo zamkniętym gronie, nie mając do czynienia z telewizją, internetem czy nawet gazetami, ale w świetle wszystkiego, czego dotychczas się dowiedzieli o losie Jocelyn, podejrzewanie Valentine’a o romantyczną naturę wskazuje na ciężką ociężałość umysłową. Zwłaszcza gdy w swoim czasie dowiemy się, jaki pogląd na miłość ma Isabelle. …ach, głupia ja. Jesteśmy na pierwszym tomie. Cassie jeszcze nie wpadła na to, że panna Lightwood może posiadać jakąś głębię, nawet umowną.

- Wątpię, żeby w tym celu wysłał Pożeracza do jej domu. - odezwał się Alec. Zjawił się w kuchni kiedy podano jedzenie. Nikt nie pytał, gdzie był, a on sam też nie próbował się tłumaczyć. Siedział obok Jace'a, naprzeciwko Clary, i starannie omijał ją wzrokiem.

Niewiarygodne, to można darzyć kogoś niechęcią i jednocześnie nie obrażać go w tempie dziesięciu obelg na minutę? Jace, myślę, że mógłbyś się wiele od swojego Parabatai nauczyć. Isabelle, ty również – na przykład podstaw wyciągania logicznych wniosków. Tymczasem, Alexandrze, zostań z nami dłużej.

- Fakt, że nie taki byłby mój pierwszy krok - zgodził się Jace. - Najpierw słodycze i kwiaty, potem list z przeprosinami, a dopiero później hordy żarłocznych demonów. W takiej właśnie kolejności.
- Może wcześniej posłał jej słodycze i kwiaty - powiedziała Isabelle. - Nie wiemy.

Pamiętajcie – Isabelle w tym momencie nie żartuje. Najwidoczniej według autorki wyrobiła normę bycia w miarę sympatyczną na kolejne dziesięć rozdziałów i teraz, dla odmiany, można z niej uczynić idiotkę na poziomie umysłowym Kelso z „That ‘70s show”.

- Isabelle, ten człowiek ściągnął na Idris lawinę zniszczenia, jakiej ten kraj nigdy nie widział, wysłał Nocnych Łowców przeciwko Podziemnym i sprawił, że ulice Szklanego Miasta spłynęły krwią - cierpliwie wyjaśnił Hodge.
- Zło jest ekscytujące - rzuciła Isabelle.

130980352532.gif

Cofam to. Nawet z Kelso twórcy nie robili tak tępej, bezrefleksyjnej postaci. W tym momencie Isabelle nie ratowałoby nawet, gdyby od początku żartowała. Izzy, skarbie, ekscytują cię masowe morderstwa? Poproś Jace’a o namiary Krwawego Duetu, jestem przekonana, że Valentine chętnie przyjmuje w swoje szeregi młodych, zdolnych Nocnych Łowców. Może nawet pozwoli ci zaprojektować całej drużynie jakieś stylowe wdzianka. W końcu jak mordować, to tylko w modnych ciuchach!

Simon przybrał groźną minę, ale speszył się, kiedy zobaczył, że Clary na niego patrzy.

Cassie, o co chodzi z tym hormonalnym hajem Simona? Pytam poważnie, w książkach Rowling nawet urok wil nie pozbawiał facetów mózgu i osobowości do tego stopnia. Czy nasz Padawan Friendzone’a się czegoś nawdychał? Na przykład oparów z tych niezidentyfikowanych ziół, które Isabelle chciała dodać do zupy?

- Więc dlaczego Valentine tak bardzo pragnie tego Kielicha i dlaczego sądzi, że mama Clary go ma? - zapytał.
- Mówił pan, że Valentine chce stworzyć armię Nocnych Łowców - zwróciła się Clary do Hodge'a. - Można w tym celu użyć Kielicha?
- Tak.

WIEMY. Clary, Hodge mówił ci to dzisiejszego ranka, opowiadając o narodzinach rasy Nocnych Łowców. Czy twój móżdżek ma tak niewielką pojemność, że automatycznie usuwa wszelkie informacje pobrane wcześniej niż dwie-trzy godziny temu?

- Valentine po prostu podejdzie do jakiegoś gościa na ulicy i zmieni go w Nocnego Łowcę, korzystając z Kielicha? - Simon pochylił się. - Na mnie też by podziałało?
Hodge zmierzył go długim spojrzeniem.
- Możliwe - odparł w końcu. - Ale najprawdopodobniej jesteś już za stary. Kielich działa na dzieci. Na dorosłych nie będzie miał żadnego wpływu albo od razu go zabije.
- Armia dzieci.
- Dzieci szybko rosną - zauważył Jace. - Za kilka lat stałyby się siłą, której trzeba by stawić czoło.

hitlerjugend_march_by_themistrunsred-d57teiq.jpg

Nie wiem, Cassie, czy o takie skojarzenie ci chodziło, bo nie jestem pewna, czy z twoją wiedzą o świecie w ogóle załapałaś u Rowling nawiązania Voldemort-Hitler, ale to moja pierwsza myśl po powyższym fragmencie. Druga wcale nie jest lepsza:

huntsman_winters_war_17.jpg
(Niestety nie znalazłam lepszego zdjęcia. Gdyby ktoś miał wątpliwości: tak, tam w tle to porwane dzieci, które zła królowa postanowiła wyszkolić na swoją armię wiernych wojowników).

- Zmienić bandę dzieciaków w wojowników... - Simon się zamyślił. - Sam nie wiem, słyszałem o gorszych rzeczach. Nie rozumiem, po co tyle zachodu, żeby ukryć przed nim Kielich.

Cassie, ja wiem, że według wielu czytelników, Potter nie należał do tytanów intelektu (obiektywnie patrząc, mimo całej swojej sympatii do Harry’ego, muszę przyznać, że miewał bardzo słabe chwile), ale naprawdę nie był AŻ TAK głupi.

- Pomijając taki drobiazg, że Valentine bez wątpienia wykorzystałby swoją armię, żeby zaatakować Clave. Problem polega na tym, że nielicznych da się zmienić w Nefilim - wyjaśnił Hodge. - Większość ludzi nie przeżyłaby transformacji. Kandydatów trzeba najpierw dokładnie sprawdzić, wybrać obdarzonych największą siłą i wytrzymałością. Ale Valentine nie zawracałby sobie tym głowy. Użyłby Kielicha wobec każdego dziecka, które wpadłoby mu w ręce, i sformułował armię z dwudziestu procent ocalałych.

Wiecie co? To oczywiste, że ten fragment ma podkreślać, jak bardzo zUy jest Valentine, ale podczas czytania nasuwało mi się nachalnie jedno pytanie. Cassie? Powiedz mi proszę, w jaki sposób dokonywano takiej selekcji na początku, gdy używano Kielicha do poszerzania szeregów? Mówimy wszak o czasach dosyć dawnych, gdy ludzka wiedza o świecie była dużo mniejsza, więc jakiego rodzaju testy należało przeprowadzić i kiedy Nocni Łowcy na to wpadli? Od razu? Czy raczej metodą prób i błędów? I czy ich decyzje zawsze były trafione, czy też zdarzało się użycie Kielicha Anioła wobec kogoś, kto nie zniósł przemiany? Ile było takich ofiar? Bo przykro mi niezmiernie, ale odnoszę dziwne wrażenie, że Valentine, będąc w posiadaniu tego cennego naczynia, powtórzyłby jedynie działania pierwszych Nocnych Łowców.

Alec patrzył na nauczyciela z takim samym przerażeniem, jak Clary.
- Skąd wiesz, że by to zrobił? - spytał.
- Bo taki miał plan, kiedy był w Kręgu. Twierdził, że to jedyny sposób, żeby stworzyć siłę potrzebną do obrony naszego świata.
- Ale to byłoby morderstwo. - Isabelle była zielona na twarzy. - On planował zabijanie dzieci.

Co, żabko? Zło przestało cię ekscytować, gdy mowa o dzieciach, a nie – tfu, tfu! – Podziemnych?

- Mówił, że przez tysiące lat dbaliśmy o bezpieczeństwo tego świata, więc nadeszła pora, żeby teraz ludzie spłacili dług - powiedział Hodge.
- Własnymi dziećmi? - zapytał z płonącą twarzą Jace. - To wbrew wszelkim naszym zasadom i przysięgom. Mamy przecież bronić bezbronnych, strzec ludzkość...

Rozumiem wzburzenie, ale nie rozumiem powszechnego zaskoczenia. Mówimy o facecie, który wyrżnął w pień obecnych na Porozumieniach Podziemnych, liczba jego ofiar idzie w setki, jeśli nie tysiące… Ach, głupia ja. To byli Podziemni, a teraz mówimy o ludzkich dzieciach. Zupełnie inna sprawa, są wszak równi i równiejsi.
+ Jace? Skoro macie bronić bezbronnych i strzec ludzkości, ty natychmiast powinieneś złożyć rezygnację, bo głównie narażasz bezbronnych i drwisz z ludzkości, jaka to słaba nie jest.

Hodge odsunął talerz.
- Valentine jest szalony. Błyskotliwy, ale szalony.

Śmiem twierdzić, że w porównaniu z większością Nocnych Łowców błyskotliwe są nawet niemowlęta bawiące się zawartością własnej pieluchy.

Nie obchodzi go nic oprócz zabijania demonów i Podziemnych. Nic oprócz oczyszczenia świata.

Szok, że kolejną fazą planu nie było przejęcie władzy nad światem i zabicie wszystkich mugoli Przyziemnych. Ewentualnie użycie Kielicha Anioła wobec każdego, jak leci, wtedy nieprzydatne jednostki zostałyby eksterminowane przy okazji.

Poświęciłby dla sprawy własnego syna i rozumiałby, że ktoś inny za nic tego nie zrobi.

Czy Valentine ma tylu synów, co Voldemort córek, by szastać nimi na prawo i lewo? Ponieważ, w przeciwieństwie do swojego beznosego odpowiednika, nie jest nieśmiertelny, ergo potrzebuje dziedzica.

- Miał syna? - zainteresował się Alec.
- Mówiłem w przenośni - odparł Hodge, sięgając po chusteczkę. Wytarł czoło i schował ją do kieszeni. Ręka lekko mu drżała.

Ostrzegałam, że Cassie się dopiero rozkręca z subtelnym foreshadowingiem. To nie spoiler, kochani. Cokolwiek sobie teraz pomyśleliście, zapewniam – wasz pomysł jest dużo lepszy od kanonu.

- Kiedy spłonęła jego posiadłość, sądzono, że sam podłożył ogień, żeby nie przeszła wraz z kielichem w ręce Clave. W zgliszczach znaleziono kości Valentine'a i jego żony.
- Ale moja matka przeżyła - odezwała się Clary. - Nie zginęła w tamtym pożarze.

_57c8a1a431a592af806925e57258202f.png

Myślałam, że ustaliliśmy trzy rozdziały temu, że Jocelyn sfingowała swoją śmierć.

- I zadaje się, że Valentine również ocalał - stwierdził Hodge.

Że tak się powtórzę:

_57c8a1a431a592af806925e57258202f.png

Myślałam, że to z kolei ostatecznie ustaliliśmy, kiedy Krwawy Duet mówił o Valentinie w sposób jasno wskazujący, że miejscowy Voldemort ma się świetnie.

- Clave nie będzie zadowolone, że zostało oszukane. Co ważniejsze będzie chciało odzyskać Kielich. Ale przede wszystkim musi się postarać, żeby Valentine go nie zdobył.
- A ja uważam, że najpierw musimy odszukać matkę Clary - oświadczył Jace. - I znaleźć Kielich, zanim dostanie go Valentine.
Plan spodobał się Clary, ale Hodge miał taką minę jakby Jace zaproponował doświadczenie z nitrogliceryną.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Toć Jace ułożył najgenialniejszy z genialnych planów, czyż nie?

- Wykluczone.
- Więc co mamy robić?
- Nic. Najlepiej zostawić wszystko wyszkolonym i doświadczonym Nocnym Łowcą.
- Ja jestem wyszkolony. - Przypomniał Jace. - I doświadczony.

1PgPvWLfXGkCY.gif

…zaraz, on tak na serio.

38fblIIrHLMPe.gif

- Wiem, że nadal jesteś dzieckiem albo prawie. - Ton Hodge'a był twardy, niemal ojcowski.

Hodge, zaczynam cię lubić. Tak trzymaj.

Jace spojrzał na niego spod przymrużonych powiek. Długie rzęsy rzuciły cień na wydatne kości policzkowe.

JACE WAYLAND JEST PIKNY. JEST PRZEPIKNY. JEST NAJPIKNIEJSZY POD PIKNYM SŁONECZKIEM. Cassie, wierzysz teraz, że załapaliśmy te wszystkie subtelne sugestie, jaki piękny jest Jace, i przestaniesz nas nimi katować?

U kogoś innego byłaby to nieśmiała, wręcz przepraszająca mina, ale jego twarzy nadała groźny wyraz.

Niewątpliwie Hodge ma pełną pieluchę na widok nadąsanego gówniarza, który wszystko, co wie o walce, wie od niego.

- Nie jestem dzieckiem.

Clary, łączy cię z Jacem prawdziwe braterstwo dusz.

- Hodge ma rację - odezwał się Alec. Patrząc na Jace'a z troską, a nie, jak większość ludzi, ze strachem.

Alec, uważaj, bo dostaniesz wołowiną mu shu po buzi za takie oszczerstwa.

- Valentine jest niebezpieczny. Wiem, że jesteś dobrym Nocnym Łowcą, pewnie najlepszym w naszym wieku, ale on jest najlepszy ze wszystkich, jacy kiedykolwiek istnieli. Pokonanie go wymagało ciężkiej walki.

Szczerze powiedziawszy, brzmi mi to jak próby ugłaskania nadąsanego pięciolatka. Więc w sumie nie mogę odmówić Alecowi stosowania metod odpowiadających dojrzałości Jace’a.
+ Najlepszy ze wszystkich, jacy kiedykolwiek istnieli? Serio? Brzmi mi to na lekką przesadę. Tak, wiem, mówimy o kopii Voldemorta, który znajdował się na pierwszym miejscu listy najpotężniejszych czarnoksiężników w historii, ale należy pamiętać, że Voldemort siał terror długie lata. Tymczasem Valentine w swoim CV złoczyńcy ma dosyć ubogą zawartość rubryczki „osiągnięcia”. Oczywiście, że masakra podczas Porozumień to tragedia, ale czy poza tym i kradzieżą Kielicha Anioła ten facet zrobił COKOLWIEK? Jak dotychczas nic o tym nie wiemy, więc nie przesadzałabym z tym najlepszym.

- Właściwie nie został pokonany - wtrąciła Isabelle. - Przynajmniej na to wygląda.
- Ale ze względu na Porozumienia nie ma tu nikogo oprócz nas - zauważył Jace. - Jeśli czegoś nie zrobimy...
- Zrobimy - zapewnił Hodge. - Jeszcze dziś wyślę wiadomość do Clave. Jeśli tak zdecydują, może nawet jutro pojawi się tu oddział Nefilim. Ty już swoje zrobiłeś. Oni zajmą się resztą.
- Nie podoba mi się to - oświadczył Jace. Jego oczy nadal się jarzyły.
- Nie musi ci się podobać - powiedział Alec. - Wystarczy, że się zamkniesz i nie zrobisz nic głupiego.

Alec?

tenor.gif

- A co z moją matką? - zapytała Clary. - Ona nie może czekać, aż zjawi się jakiś przedstawiciel Clave. Valentine ją przetrzymuje tak powiedział Pangborn i Blackwell, i może ją... - Nie potrafiła wykrztusić słowa „torturować”, ale wiedziała, że nie tylko ona o tym myśli. Nagle wszyscy przy stole zaczęli unikać jej spojrzenia.
Z wyjątkiem Simona.
- Skrzywdzić - dokończył za nią. - Ale tamci wspomnieli również, że jest nieprzytomna i że Valentine nie jest zadowolony z tego powodu. Zdaje się, że czeka, aż ona się obudzi.

Kierując się logiką Isabelle – niech spróbuje pocałunkiem.

- Na jej miejscu pozostałabym nieprzytomna - wymamrotała cicho Isabelle.

Isabelle, ponieważ twój mózg pozostaje chwilowo na długich wakacjach, przypomnę tylko, że człowiek nie ma wpływu na to, jak długo pozostaje nieprzytomny.

- Ale to może stać się w każdej chwili. - Clary podniosła głos. - Sądziłam, że Clave przysięgło bronić ludzi. Czy już dawno nie powinni przybyć tutaj Nocni Łowcy? Nie powinni jej szukać?

Clary, wiem, że to szokujące, ale pragnę przypomnieć, że obecnie trwają Porozumienia, a Hodge jeszcze nikogo nie poinformował o tym, czego dowiedział się w ciągu ostatniej godziny. A nawet gdyby to zrobił… Serdeńko, obawiam się, że twoja mama i ty nie jesteście aż tak ważne, żeby na wieść o tym NATYCHMIAST wysłano cały oddział Nocnych Łowców na poszukiwania, kiedy akurat trwają ważne obrady (czy jak inaczej to nazwać). Właściwie, jedyny powód, dla którego twoja matka może obchodzić Clave to Kielich Anioła. I fakt, że jest żoną Valentine’a. Obawiam się jednak, pralinko najsłodsza, że przy poszukiwaniach Jocelyn Clave będzie przyświecać nieco inna motywacja niż chęć uratowania jej.

- Byłoby łatwiej, gdyby mieli choć najmniejsze pojęcie, gdzie szukać - warknął Alec.

Dziękuję za obserwację, Alexandrze, to również dosyć istotna kwestia. Valentine może być dosłownie wszędzie, nie powiedziane nawet, że w ogóle ukrywa się w Nowym Jorku. Szukanie Jocelyn to jak szukanie igły w stogu siana (lub logiki w książkach Cassandry Clare), na co chwilowo nie ma chyba zbytnio warunków, skoro najwidoczniej wszyscy członkowie Clave mają się stawić na Porozumieniach.

- Ale my mamy - rzekł Jace.
- Tak? - Clary spojrzała na niego zaskoczona. - Gdzie?
- Tutaj. - Jace pochylił się i dotknął palcami jej skroni, tak delikatnie, że na twarz Clary wypełzł rumieniec. - Wszystko, co potrzebujemy wiedzieć, jest w twojej głowie, pod tymi ładnymi rudymi lokami.
Clary odruchowo dotknęła włosów.

Kiedy od obrażania Clary przeszliśmy do flirtu, bo musiałam przegapić ten moment?

Okazuje się, że wspomnienia Clary mogą wydobyć z jej głowy Cisi Bracia.

- Cisi Bracia to archiwiści, ale nie tylko - wtrącił Hodge. Mówił takim tonem, jakby zaczynał tracić cierpliwość. - Żeby wzmocnić umysł, postanowili przyjąć na siebie najsilniejsze runy, jakie kiedykolwiek stworzono. Ich moc jest tak wielka, że... - Urwał, a Clary usłyszała w głowie głos Aleca. „Okaleczają się”.

Czyli Clary jednak pamięta to, co słyszała, nim otworzyła oczy. W takim razie jej reakcje w rozdziale piątym są jeszcze bardziej pozbawione sensu.

Okazuje się, że Cisi Bracia potrafią m.in. czytać w myślach.

- Sam nie wiem - odezwał się Simon. - Nie wydaje się to takie straszne. Wolałbym, żeby ktoś pogrzebał mi w głowie, niż ją uciął.
- Więc jesteś większym idiotą, niż wyglądasz - stwierdził Jace, patrząc na niego z pogardą.

Mam wrażenie, że podkreślenia wymagałby raczej moment, w którym Jace nie patrzy na Simona z pogardą.

Hodge zacisnął w pięść leżącą na stole rękę.
- Są bardzo potężni - powiedział. - Chodzą po omacku i nie mówią, ale potrafią otworzyć umysł człowieka tak, jak rozbija się orzech. I zostawić go samego, krzyczącego w ciemności, jeśli uznają, że tak trzeba.
Clary spojrzała przerażona na Jace'a.
- Chcesz mnie oddać w ich ręce?

Ja właśnie nabrałam ochoty. Hodge roztoczył przed moimi (nie-płowymi) oczami bardzo nęcącą wizję.

- Chcę, żeby ci pomogli. - Jace nachylił się nad stołem, tak że widziała ciemniejsze bursztynowe plamki w jego jasnych oczach. - Może nie będziemy szukać Kielicha. Zajmie się
tym Clave. Ale to, co jest w twojej głowie, należy do ciebie. Ktoś ukrył tam sekrety, których sama nie potrafisz wydobyć. Nie chcesz poznać prawdy o własnym życiu?
- Nie chcę nikogo w mojej głowie - odparła ostro Clary.

Ryzykowanie jej życia, jej duszy? Spoko. Ale coś niebezpiecznego tylko w pięćdziesięciu procentach, co może jej pomóc? Jak śmiecie coś takiego sugerować!

- Pójdę z tobą - obiecał Jace. - I będę przy tobie przez cały czas.

Ja bym to odebrała jako groźbę, ale według mnie jesteś niebezpieczny dla otoczenia.

- Wystarczy. - Simon zerwał się od stołu, czerwony z gniewu. - Zostaw ją w spokoju.
Alec zamrugał, jakby dopiero teraz go zauważył. Odgarnął z oczu włosy i spytał ze zdziwieniem:
- Co ty tutaj jeszcze robisz, Przyziemny?

Wiecie co? To jest świetne pytanie. W rozdziale piątym, czyli JESZCZE TEGO RANKA wszyscy obecni w bibliotece dostawali kociokwiku, ponieważ prawo Nocnych Łowców zabrania Przyziemnym przebywać w Instytucie, o ile nie jest to ostateczność. Tymczasem Jace pozwolił wykorzystać Clary kruczek prawny, który może za sobą pociągnąć (SPOILER ALERT: pociągnie i ugryzie ich w dupska) bardzo różne konsekwencje, a potem bez żadnego konkretnego powodu, wyłączając tupanie nóżką Clary Sue, zabrał Simona do Instytutu. I nikt na to nie reagował. O ile jeszcze wybity z rytmu Hodge jest… no cóż, wybity z rytmu, a Alec najwyraźniej starał się ignorować wszystko, co ma związek z Clary, Isabelle nie pisnęła słowem poza flegmatycznym „Hodge cię zabije”. Nie ochrzaniła Jace’a, nie kazała mu zabrać stąd Simona, NIE ZAREAGOWAŁA W ŻADEN SPOSÓB NA ŁAMANIE PRAWA, ZA KTÓRE MOGĄ ICH WSZYSTKICH SPOTKAĆ SUROWE KONSEKWENCJE. Przykro mi, Cassie, jak bardzo byś się nie starała, Alec to głos rozsądku, nie Scary Stu.

Simon go zignorował.
- Powiedziałem: zostaw ją w spokoju.
Jace zmierzył go długim, łagodnym, ale zarazem jadowitym spojrzeniem.

Jakoś ciężko mi to sobie zwizualizować, ale ja może ograniczona jestem, gdy w grę wchodzi wspaniałość Płowego Buca.

- Alec ma rację - przemówił w końcu. - Instytut ma obowiązek udzielać schronienia Nocnym Łowcom, a nie ich ziemskim przyjaciołom. Zwłaszcza jeśli nadużywają gościnności.

Jace? SAM PRZYPROWADZIŁEŚ SIMONA DO INSTYTUTU BEZ POWODU. Nie, foszki Clary to nie jest żaden realny powód, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że dotychczas nasz misiu-pysiu nie dawał najmniejszego nawet fucka komfortowi psychicznemu i fizycznemu panny Fray.

Isabelle wstała i wzięła Simona za ramię.
- Odprowadzę go.

Wiem, że mam teraz patrzeć na Izzy niczym na rasową harpię, ale mnie taka reakcja wygląda trochę, jakby panna Lightwood chciała uciąć dyskusję, nim w stronę Simona polecą kolejne nieprzyjemne uwagi. Może moja percepcja przesiąkła serialową kreacją Isabelle, która w produkcji stacji Freeform jest upartą, pewną siebie, bystrą oraz sympatyczną dziewczyną, ale to naprawdę wygląda jak druga na przestrzeni całej książki sytuacja, w której ktoś staje po stronie Simona. Cieszmy się z małych rzeczy.

Przez chwilę wydawało się, że Simon stawi opór, ale on zauważył, że Clary patrzy na niego i lekko kręci głową.

Bo przypomnienie Jace’owi, że sam zgodził się przyprowadzić Simona, byłoby zbyt wielkim poświęceniem w imię (deklarowanej) przyjaźni tych dwojga.

Simon, najwidoczniej chcąc zachować resztki deptanej przez wszystkich godności, wychodzi razem z Isabelle.

Clary wstała od stołu i oznajmiła:
- Jestem zmęczona. Idę spać.
- Prawie nic nie zjadłaś... - zaprotestował Jace.

Ja nadal będę się upierać, że powinna puścić pawia i to dobrych kilka godzin temu. Fakt, że niewiele teraz zjadła to zdecydowanie mniejszy problem niż pochłonięcie całego talerza kanapek po trzech dniach głodówki. Chyba że to jedna z właściwości cudownych herbatek ziołowych Hodge’a, facet powinien je w takim razie opatentować.

W holu było chłodniej niż w kuchni. Clary oparła się o ścianę i odciągnęła koszulkę przyklejoną do ciała. W głębi korytarza widziała oddalające się sylwetki Isabelle i Simona. Wkrótce wchłonął je cień. Gdy w milczeniu obserwowała tych dwoje, czuła dziwne ściskanie w żołądku. Jak to się stało, że Simon trafił pod skrzydła Isabelle? Na razie ostatnie wydarzenia nauczyły Clary tego, że bardzo łatwo jest stracić coś, co uważało się za dane na zawsze.

Ale skąd, na litość grzyba, ten nagły atak angstu? Clary nie wykazywała ŻADNEGO zainteresowania Simonem w sensie romantycznym, ledwo można było u niej odnotować jakiekolwiek zainteresowanie jego osobą w ogóle, a on jej teraz nie odtrącił, po prostu rozmawiał z inną dziewczyną. Jasne, wyraźnie bardzo mu się spodobała, ale równie oczywiste jest, że nie potrafi nic z tym zrobić. Simon „trafił pod skrzydła Isabelle”? Clary, znasz drogę do wyjścia. Równie dobrze sama mogłaś zaproponować, że go odprowadzisz lub powiedzieć, że pójdziesz z nimi. Zrobić COKOLWIEK. Im dalej w las, tym bardziej moja teoria o psie ogrodnika nabiera na prawdopodobieństwie. Wszak jedynym, co w tej chwili mogłoby przeszkadzać Clary Sue jest fakt, że Simon zainteresował się inną dziewczyną. Ciekawe, jak bardzo panna Fray żałuje zaniechania swoich zamiarów wylania wrzątku na głowę Isabelle.

Przeskok! Clary ma sen, w którym znajduje się na eleganckim balu, ubrana w szałową zieloną sukienkę.

- Widzisz kogoś bardziej interesującego ode mnie? - zapytał Simon. W jej śnie okazał się znakomitym tancerzem. Gdy prowadził ją w tłumie, czuła się, jak liść niesiony przez nurt rzeki. Był cały ubrany na czarno, jak Nocny Łowca, i ten kolor pasował do jego ciemnych włosów, ciemnej karnacji i białych zębów. Jest przystojny, pomyślała Clary ze zdziwieniem.

Clary ma tak kiepskie zdanie o Simonie, że nawet śniąc, musi być zaskoczona, uświadamiając sobie atrakcyjność przyjaciela. Ja naprawdę rozumiem, że można nie postrzegać przyjaciół w sposób romantyczny, ale do świadomości, czy ktoś jest urodziwy, nie trzeba od razu chcieć się z nim całować.

- Nie ma tu nikogo bardziej interesującego od ciebie - zapewniła go Clary.

To definitywnie tylko sen. :D :D :D

Obejrzała się znowu, kiedy mijali fontannę ustawioną pośrodku stołu: ogromną srebrną czarę z posągiem syreny trzymającej w ręku naczynie, z którego tryskał szampan i spływał po jej nagich plecach. Ludzie napełniali kieliszki śmiejąc się i rozmawiając. Syrena spojrzała na Clary i uśmiechnęła się do niej, pokazując białe zęby, ostre jak u wampira.

Może ona ma koszmary, bo boli ją brzuch? Nawet to docenianie Simona by pasowało, toż to dla niej groza.

- Witajcie w szklanym mieście - rozległ się głos, który nie należał do Simona.
Clary zobaczyła, że jej przyjaciel zniknął, a ona teraz tańczyła z Jacem, ubranym w czarną koszulę z tak cienkiej bawełny, że prześwitywały przez nią ciemne Runy. Na szyi miał brązowy łańcuch, a jego oczy i włosy wyglądały na bardziej złote niż zwykle.

Cholera, a myślałam, że uwolnimy się od niego przynajmniej na jedną stronę!

- Gdzie Simon? - zapytała, kiedy okrążyli fontanny szampana. Dostrzegła Isabelle i Aleca, oboje w królewskich błękitach. Trzymali się za ręce jak Jaś i Małgosia w ciemnym lesie.

Przepraszam, ale ostatnie zdanie mi trochę zalatuje miazmatem, skoro Clary śni się bal.

- To miejsce dla żywych - odparł Jace. Jego dłonie były zimne. Czuła je wyraźniej niż ręce Simona.

Subtelny foreshadowing pozostaje niesamowicie subtelny.

Zmrużyła oczy.
- Co masz na myśli?
Jace nachylił się, muskając wargami jej ucho. Jego usta wcale nie były zimne.
- Obudź się, Clary - wyszeptał. - Obudź się, obudź się.

Raz popieram Jace’a: obudź się z tego połączenia psychodeli i swoich mokrych fantazji, ta książka już jest wystarczająco zła.

Zerwała się i usiadła na łóżku, dysząc. Włosy miała przyklejone do karku, mokrego od zimnego potu. Nadgarstki były uwiezione w mocnym uścisku. Próbowała je wyrwać, ale wtedy zobaczyła, kto je trzyma.
- Jace?
- Tak. - Siedział na brzegu łóżka rozchełstany i zaspany, z zapuchniętymi oczami i potarganymi włosami.
- Puść mnie.
- Przepraszam. - Uwolnił jej ręce. - Próbowałaś mnie uderzyć, kiedy wymówiłem twoje imię.

To mogłeś się, no nie wiem, odsunąć? I tak najwidoczniej się nad nią nie pochylałeś, skoro zdołała się znienacka poderwać do pozycji siedzącej i nie przydzwoniliście o siebie.

- Chyba jestem podenerwowana. - Rozejrzała się po małej sypialni z ciemnymi meblami. Po słabym świetle wpadającym przez uchylone okno poznała, że właśnie świta. Jej plecak stał oparty o ścianę. - Jak się tutaj znalazłam? Nie pamiętam...
- Znalazłem cię śpiącą na podłodze w holu. - Jace mówił z rozbawieniem w głosie.

…śpiącą? Naprawdę, Jace? Sądzisz, że Clary położyła się spać na podłodze w korytarzu? Bo ja bym użyła określenia „nieprzytomną”, SZCZEGÓLNIE, ŻE JESZCZE RANO NIE WIEDZIELIŚCIE, CZY W OGÓLE PRZEŻYJE. Co, jeśli ziołowa herbatka Hodge’a przestała wreszcie działać i organizm Clary się zbuntował? Czy ktoś ją w ogóle obejrzał?

- Hodge pomógł mi cię zanieść do łóżka. Pomyślałem, że będzie ci wygodniej w pokoju gościnnym niż w izbie chorych.

…wiecie co? Oni chyba robią, co mogą, żeby Clary kopnęła w kalendarz, tylko wstyd się im przyznać.

Okazuje się, że Jace obudził Clary o piątej rano z konkretnego powodu.

- Przybył jeden z Cichych Braci, żeby się z tobą zobaczyć, Hodge przysłał mnie, żebym cię obudził. Właściwie zaproponował, że sam to zrobi, ale ponieważ jest piąta rano, uznałem, że będziesz mniej zrzędliwa, jeśli zobaczysz po przebudzeniu kogoś miłego.
- To znaczy ciebie?
- A kogóż by innego?

Jakąkolwiek inną istotę ludzką? Lub nawet nieludzką (nie zapomnijmy o Churchu!)?

- Przecież nie zgodziłam się na spotkanie z Cichym Bratem - przypomniała burkliwie Clary.
- Chcesz odnaleźć matkę czy nie?
Clary spiorunowała go wzrokiem.

Jace, jak śmiesz przypominać Clary Sue, że musi się poświęcić!

- Musisz tylko zobaczyć się z bratem Jeremiaszem. To wszystko. Może nawet go polubisz. Ma świetne poczucie humoru jak na faceta, który nigdy nic nie mówi.

Jeśli ciebie ono bawi, obawiam się, że może nie być takie świetne.

Clary wygania Jace’a z pokoju i odbębnia prędko poranną toaletę. Letkiego makijażu niestety brak, za to Isabelle użyczyła naszej bohaterce kolejnych za dużych ubrań. To w sumie miło z jej strony, skoro nikt inny nie wykazał w ogóle zainteresowania, w co przebierze się nasza hirołina, a mieszkanie pań Fray zostało opróżnione przez demony. Żeby nam jednak osłodzić brak letkiego makijażu, Clary znajduje chwilę na marudzenie, ponieważ JEJ ŁYDKI SĄ PIEGOWATE. Mój Borze, czy ona naprawdę nie ma większych problemów?

Jace czeka na Clary za drzwiami razem z Churchem. Kot okazuje się nie lubić Cichych Braci, toteż nasz bucowaty duecik trafia do biblioteki we dwoje.

Przez chwilę Clary myślała, że Jace zrobił jej kawał i że nauczyciel jest sam. Potem zobaczyła, że z półmroku wyłania się jakaś postać, i uświadomiła sobie, że to, co z początku wzięła za cień, jest wysokim mężczyzną w ciężkiej szacie, drugiej do ziemi. Twarz nieznajomego zasłaniał obszerny kaptur. Samo okrycie było koloru pergaminu, z biegnącymi wzdłuż rąbka i rękawów misternymi runicznymi wzorami, które wyglądały jak namalowane zakrzepłą krwią.

latest

Ja naprawdę się nawet nie staram, to Cassie na każdym kroku albo przerabia swojego fanficzka, albo zapożycza z uniwersum pani Rowling to, co klimatyczne.

Clary przyszło do głowy, ze ma do czynienia z duchem, ale kiedy zatrzymał się przed nią, poczuła dziwną słodką woń kadzidła i krwi, zapach żywej istoty.

Mnie to pachnie raczej jak złożona pogańskim bogom ofiara, ale jak uważasz.

Clary i brat Jeremiasz zostają sobie przedstawieni. Clary robi się zimno, kiedy brat Jeremiasz obraca głowę w jej stronę. Brzmi znajomo, ale jednak Cisi Bracia nie są dementorami i Eklarki (dziękuję autokorekcie Silje) nie czeka wyssanie duszy. Może dlatego, że zdaje się jej nie posiadać.

- Doszedłem do wniosku, że miałeś rację, Jace - rzekł Hodge.
- Bo miałem. Jak zwykle.

Nawet się nie dziwię, że Płowy Buc jest do tego stopnia rozkapryszony i nieznośny, skoro wszyscy całują go w pośladki, w bonusie dorzucając podziękowania za możliwość dostąpienia tego zaszczytu. Moja sympatia wobec Hodge’a wróciła do poziomu „meh”.

Nauczyciel zignorował zaczepkę i mówił dalej:
- W nocy wysłałem list do Clave, ale wspomnienia Clary należą do niej i tylko ona może postanowić, co z nimi zrobić. Jeśli chce pomocy Cichych Braci, niech sama o tym zadecyduje.

Hodge, to bardzo miło z twojej strony, że dajesz Clary wybór, ale mówimy o informacjach, które mogą pomóc odnaleźć zaginiony od prawie szesnastu lat Kielich Anioła. Myślę, że to trochę kiepski moment na dawanie Clary Sue wolnej ręki. Jeśli nie ty, zmusi ją Clave, wszak musisz wreszcie poinformować władze o sytuacji.

Brat Jeremiasz nadal miał twarz zwróconą w jej stronę, ale pod kapturem było widać tylko ciemność.
To jest córka Jocelyn?
Clary aż się cofnęła i głośno zaczerpnęła tchu. Słowa rozbrzmiały w jej głowie, jakby sama je pomyślała... Ale przecież tego nie zrobiła.

Pewne gify chyba prędko nie wyjdą z użytku przy analizowaniu tej książki:

Tc55Y6_AN5VUW114e2H-SZ0uomUc3SX4xsHEYDirLj6IN4L_xpJzw-s5CqS3oaJyvCOzTmMMivTZLFuau5ZEI-T_HagZGWNzD8G4TgUmfAjhF9WbPqhkcL6yLf-Konx78YA18tD4

- Tak - odparł Hodge i dodał szybko: - Ale jej ojciec był Przyziemnym.
To nie ma znaczenia, rzekł Jeremiasz. Krew Clave jest dominująca.

Wydaje mi się, że już o to pytałam, ale… dlaczego w takim razie Nocnym Łowcom nie wolno wiązać się z Przyziemnymi? To szybszy i bezpieczniejszy sposób zapobiegania wyginięciu Nefilim niż używanie Kielicha Anioła.

- Wymienił pan imię mojej matki. - Clary na próżno usiłowała dostrzec coś pod kapturem. - Znał ją pan?
- Bracia prowadzą archiwa i przechowują akta wszystkich członków Clave - wyjaśnił Hodge. - Szczegółowe akta...
- Nie takie szczegółowe, skoro nie wiedzieli, że ona nadal żyje - zauważył Jace.

Jace, której części pojęcia „sfingować swoją śmierć” nie rozumiesz? Najwidoczniej zarówno zacofana technologia Nocnych Łowców, jak i (jakimś cudem) wasza nie-magia nie dają możliwości identyfikacji zwłok, więc Jocelyn od szesnastu lat figuruje w papierach jako wystygły trup.

Prawdopodobnie jakiś czarownik pomógł Jocelyn zniknąć. Zwykłym Nocnym Łowcom nie jest łatwo uciec przed Clave.

Tu musiał być wyjątkowo potężny czarownik, skoro mieszkająca w pobliżu Podziemnych Jocelyn, która praktycznie nie zmieniła swoich danych osobowych ani wyglądu, nie zwróciła przez tyle lat niczyjej uwagi.

- Dlaczego Valentine uważa, że moja mama ma Kielich Anioła? Skoro, jak pan twierdzi, zadała sobie tyle trudu, żeby zniknąć, po co miałaby zabierać go ze sobą?

No nie wiem, nie wiem… Może ma to coś wspólnego z planami Valentine’a dotyczącymi masowego ludobójstwa i tym, że twoja matka ukrywała się akurat przed mężem? Ale ja tylko strzelam, ja prosta analizatorka jestem, nie Clary Sue, wokół której orbituje całe uniwersum.

- Żeby nie wpadł w ręce jej byłego męża - odparł Hodge.

O, zgadłam! I, dla jasności – nadal są małżeństwem, skoro się nie rozwiedli. Nie jestem zresztą pewna, czy prawo Nocnych Łowców dopuszcza opcję rozwodu.

- Ona najlepiej wie, co się stanie, jeśli Valentine zdobędzie Kielich. I przypuszczam, że Clave też nie ufała mu po tym, jak już raz im się wymknął.

Cóż, nieudolność Clave to temat rzeka, ale tak właściwie… Dlaczego Jocelyn nie zniszczyła Kielicha Anioła? Nie wspomniano, aby było to niemożliwe. Nie ma również rzuconej w filmie wzmianki, jakoby gatunek Nefilim wymierał, zresztą w takim wypadku użycie kielicha i tak jest metodą o wiele bardziej ryzykowną, o czym pisałam już wyżej. Skoro nie chciała, aby cenny i niebezpieczny artefakt wpadł w ręce Valentine’a i nie ufała Clave, zniszczenie kielicha wydaje się mimo wszystko bezpieczniejsze od ukrycia go. O czym się zresztą jeszcze przekonamy.

- Domyślam się. - W głosie Clary wyraźnie pobrzmiewał ton wątpliwości. Cała historia wydawała się nieprawdopodobna. Clary próbowała wyobrazić sobie matkę uciekającą pod osłoną ciemności z dużym złotym pucharem ukrytym w kieszeni kombinezonu. Niestety nie udało jej się przywołać takiego obrazu.

Nic dziwnego, bo musiałoby to wyglądać naprawdę głupio. Naprawdę wątpię, żeby nawet takie dziecko Stirlitza jak Jocelyn Fray/Fairchild, uciekało w tak oczywisty sposób, z kielichem wystającym z kieszeni kombinezonu.

- Jocelyn zwróciła się przeciwko mężowi, kiedy odkryła, co on zameirza zrobić z Kielichem - ciągnął Hodge. - Całkiem uzasadnione jest założenie, że zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, żeby Kielich nie dostał się w jego ręce. Clave szukałoby najpierw jej, gdyby wiedziało, że ona nadal żyje.

Podbijam pytanie, dlaczego w takim razie go nie zniszczyła. Skoro i tak odcięła się od Świata Cieni, co jej szkodziło? Miałaby pewność, że Valentine nie zrealizuje swojego planu.

- Wydaje się, że ludzie uznani przez Clave za martwych, wcale martwi nie są - zauważyła z przekąsem Clary. - Może powinni zainwestować w dokumentację dentystyczną.

To prawdopodobnie najmądrzejsza rzecz, którą Clary powiedziała przez całą serię (oraz swoje gościnne występy w innych książkach pani Clare). Właściwie, czy Nocni Łowcy mają jakichś lekarzy czy wszystko leczą runami? Zęby też? Jesteśmy na dziesiątym rozdziale, a ja wiem coraz mniej pewnych rzeczy na temat Nefilim.

- Mój ojciec nie żyje - wtrącił Jace z napięciem w głosie. - Nie potrzebuję dokumentacji, dentystycznej, żeby o tym wiedzieć.
Clary spojrzała na niego z rozdrażnieniem.
- Posłuchaj, nie miałam na myśli...

O co zakład, że gdyby powiedział to ktokolwiek inny, Clary puściłaby całą uwagę mimo uszu? Żartuję. Nie ma sensu zakładać się o coś równie oczywistego, co wschód słońca.

Brat Jeremiasz przerywa jednak sprzeczkę naszych gołąbeczków, w końcu mamy do uratowania jakąś matkę, wspomnienia do odkrycia i tym podobne, pamięta ktoś jeszcze? Ja sama potrzebuję przypomnienia, te zalążki akcji są tak znikome, że przelatują mi między palcami. W każdym razie, Cichy Brat okazuje się ogolony na łyso, a jego oczy i usta zaszyte. Duszku, chodź tu!

Tc55Y6_AN5VUW114e2H-SZ0uomUc3SX4xsHEYDirLj6IN4L_xpJzw-s5CqS3oaJyvCOzTmMMivTZLFuau5ZEI-T_HagZGWNzD8G4TgUmfAjhF9WbPqhkcL6yLf-Konx78YA18tD4

Bracia z Cichego Miasta nie kłamią, oświadczył Jeremiasz. Jeśli chcesz ode mnie prawdy, dostaniesz ją, ale w zamian poproszę cię o to samo.
Clary dumnie uniosła brodę.
- Ja też nie kłamię.

Nie lubię się chamsko wcinać, ale jest to, delikatnie rzecz ujmując, minięcie się z prawdą. Choć, rzecz jasna, autorka nie dostrzega, co w rzeczywistości wylewa się z twoich ust.

Gdy Jeremiasz zbliżył się do niej, poczuła duszący zapach krwi i atramentu.

Słuchajcie, ja wiem, że krew (wbrew słowom niejakiego Edłorda Ce) ma zapach, ale nie jestem specjalistką – czy zaschnięta również? Bo wątpię, aby brat Jeremiasz właśnie zażywał kąpieli à la Elżbieta Batory, gdy do łazienki wpadł mu inny Cichy Brat z telepatycznym okrzykiem, że nowojorski Instytut potrzebuje na wczoraj specjalisty z Miasta Kości i nie ma nawet czasu się wytrzeć, bo trzeba lecieć teraz, już, natychmiast. Wbrew temu, co możecie sądzić po tej analizie, nie mam nic przeciwko mrocznej atmosferze w książkach czy filmach, ale niechże to posiada jakikolwiek strzęp sensu.

- Clary - przemówił Hodge łagodnym tonem - jest całkiem możliwe, że twoje wspomnienia, które powstały bez udziału świadomości, bo byłaś wtedy zbyt mała, są pogrzebane albo stłumione, ale brat Jeremiasz potrafi do nich sięgnąć. Bardzo by nam to pomogło.
Clary nie odpowiedziała, tylko przygryzła wargę. Nie mogła znieść myśli, że ktoś sięgnie do jej wspomnień, tak osobistych i ukrytych, że nawet ona sama nie potrafiła do nich dotrzeć.

Wiecie co? Nie czepiałabym się tego fragmentu, ponieważ odczucia naszej Eklarki są całkiem ludzkie… Gdyby nie dwie kwestie. Po pierwsze: temat wezwania Cichych Braci w sprawie łepetyny Clary jest wałkowany od rozdziału piątego (czy naprawdę tylko ja nie odczuwam, by to wszystko wciąż działo się w ciągu MNIEJ NIŻ DOBY?), a bliższe wyjaśnienie ich zdolności nastąpiło plus-minus dziesięć stron temu. Przez cały ten czas w rudej główce nasze hirołiny nie zagościła nawet jedna podobna myśl, ważniejszy był angst na Simona i piegowate łydki. Po drugie: Clary, pamiętasz Jocelyn? Taki trochę cougar, ruda, artystycznie uzdolniona, urodziła cię i wychowała. Ponoć, mimo kłótni, byłyście ze sobą bardzo blisko i jesteś gotowa zrobić wszystko, aby ją odnaleźć. Absolutnie poważnie deklarujesz chęci mordowania jej porywaczy i ścigania Krwawego Duetu po całym globie. Czy w porównaniu z tym pozwolenie, aby nie-dementor oglądał, jak uczyłaś się korzystać z nocnika, nie stanowi czegoś o wiele prostszego i szybszego, skoro twierdzisz, że zrobisz WSZYSTKO, żeby odnaleźć matkę? Te zupełnie przypadkowe wstawki na temat skrytości Clary (podawanie ręki przyrównane do pokazywania piersi) niezmiennie wprawiają mnie w stupor.

- Ona nie musi robić niczego, na co nie ma ochoty - powiedział nagle Jace. - Prawda?

No cóż, jeśli chce odnaleźć matkę, a nie tylko tak mówi, to obawiam się, że jednak musiałaby się raz czy dwa przemóc. Ale żyjecie w Clarelandzie, gdzie zasady prawdziwego świata nie sięgają nawet mimo desperackich prób.

Na szczęście, Clary wykazuje się minimum logicznego myślenia i się ze mną zgadza, wyrażając zgodę na przeszukanie swojej głowy. Osobiście uważam, że brat Jeremiasz nie znajdzie tam zbyt wiele, ale może się miło rozczaruję.

Eklarka przeżywa doznania na miarę Harry’ego przy pierwszym spotkaniu z dementorem, wreszcie jednak wkracza książę na białym koniu Płowy Buc i rozkazuje, aby brat Jeremiasz przestał. Niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego wszyscy, nawet najbardziej mroczny i odczłowieczony odłam Nocnych Łowców, ślepo słucha nadąsanego szesnastolatka, który oblałby test dobrych manier na poziomie przedszkola.

Clary poczuła szczypanie na wnętrzach dłoni. Spojrzała w dół i zobaczyła czerwone półksiężyce w miejscach, gdzie paznokcie wbiły się w skórę.
- Jace! - syknął Hodge z naganą.
- Spójrz na jej ręce - odparował chłopak.

Jace? Śmiem twierdzić, że kiedy leżała w (prawdopodobnie zasikanej) i zapoconej pościeli bez kroplówki, będąc trzy ćwierci do śmierci, to się tak nie przejmowałeś, więc dlaczego rusza cię wbijanie paznokci we wnętrze dłoni? Serio, to chyba oczywiste, że grzebanie w pamięci nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń, a kurczowe zaciskanie pięści naprawdę nie jest najgorszą możliwą reakcją; wręcz przeciwnie – jeśli to jedyne, co zrobiła Clary, moim zdaniem zniosła to zaskakująco dobrze.
+ Swoją drogą, to zabawne, że troskę o stan Eklarki wyraża akurat facet, którego przez 90% obchodzi to najmniej. Najwidoczniej autorka szepnęła mu na piękne uszko, na czym polegają obowiązki tru loffa. Nie widzę innych podstaw do tej nagłej zmiany charakteru Jacusia o sto osiemdziesiąt stopni.

Hodge położył szeroką dłoń na jej ramieniu.
- Dobrze się czujesz?
Clary wolno pokiwała głową. Przygniatający ciężar zniknął, ale czuła pot we włosach
i bluzkę przyklejoną do pleców jak taśma klejąca.
Masz blokadę w umyśle, powiedział brat Jeremiasz. Nie można dotrzeć do twoich wspomnień.

Na nasze szczęście, tym razem nie chodzi o absolutny przeciąg w głowie wyjątkowy dar głównej bohaterki, jak miało to miejsce w Meyerlandzie.

- Blokadę? - zapytał Jace. - Czy to znaczy, że stłumiła swoje upomnienia? Nie, to znaczy, że zostały oddzielone od jej świadomości przez czar. Tutaj nie mogę nic zrobić. Dziewczyna musi przybyć do Miału Kości i stanąć przed Bractwem.
- Czar? - powtórzyła Clary z niedowierzaniem. - Kto i po co miałby rzucać na mnie czar?

Zabrzmię jak zdarta płyta, kiedy po raz kolejny powiem, że rozczula mnie to wieczne zdumienie Clary na odkrycie obecności sił nadprzyrodzonych w jej dotychczasowym życiu? Około dziesięciu godzin temu dowiedziała się, czym tak naprawdę jest kamienica, w której mieszkała przez prawie szesnaście lat, nie wspominając już nawet o matce-uciekinierce. Na tym etapie kontakt z Podziemnymi we wczesnym dzieciństwie nie powinien stanowić dla Clary jakiejś szokującej nowiny. Dla czytelników tym bardziej, więc, Cassie, zabierz łaskawie ten suspens z puszki.

Nikt nie odpowiedział na jej pytanie. Jace spojrzał na nauczyciela. Hodge był dziwnie blady jak na człowieka, który sam wpadł na pomysł, żeby zwrócić się do Cichych Braci.

Szczerze powiedziawszy, niespecjalnie rozumiem, skąd ten nagły strach. Miasto Kości nie jest jakimś siódmym kręgiem piekielnym, z którego nie wrócił żaden śmiałek poza Cichymi Braćmi. Nocni Łowcy nie odwiedzają go niczym ulubionego centrum handlowego, jednak niezbyt jest się czego bać. Chyba że to właśnie tam przesłuchiwano Hodge’a (istnieje taka możliwość), wówczas możemy zrzucić to na traumatyczne wspomnienia.

- Ona nie musi tam iść, jeśli nie chce... - zaczął Jace.

tenor.gif

A ten znowu swoje. Jacusiu, pączuszku z powidłami, ustaliliśmy wyżej, że jeśli chce dostać się do swoich wspomnień i pomóc matce, to jednak musi wyjść ze swojej strefy komfortu. Z każdą kolejną odzywką Jace’a odnoszę głębsze wrażenie, że staje on w obronie Clary, bo to drobna, delikatna dziewuszka, a nie dziewczyna, która nie tylko przez trzy dni śpiączki nie dostała żadnej opieki medycznej, ale również przegoniono ją przez pół miasta i zapewniono (w teorii) tyle emocji, że powaliłoby pół stajni. Gdyby motywowało go powyższe, a przy okazji nie stałoby w sprzeczności z prezentowanym dotychczas charakterem, każda linijka, w której Jace otwiera usta, nie napawałaby mnie taką irytacją. Ponieważ jednak jesteśmy w książce pani Clare, wszyscy już zapomnieli, że Clary jest przytomna niecałą dobę i nikt jej przez ten czas nie oszczędzał. Nie, Clary Sue nie musi robić tego, czego nie chce, bo jest delikatną kobietką.

- W porządku. - Clary wzięła głęboki wdech. Piekły ją dłonie. Miała wielką ochotę
położyć się w jakimś ciemnym miejscu i odpocząć. - Pójdę tam. Chcę poznać prawdę. Muszę
wiedzieć, co siedzi w mojej głowie. Jace skinął głową.
- Dobrze. W takim razie idę z tobą.

Wszyscy wiecie, o co chcę zapytać po raz kolejny, więc pozwolę sobie wymownie pomilczeć.

Było tak, jakby po wyjściu z Instytutu trafili prosto do rozgrzanego namiotu. Wilgotne powietrze duszące miasto przypominało gęstą zupę.
- Nie rozumiem, dlaczego musimy jechać osobno, a nie z bratem Jeremiaszem - narzekała Clary. Stali na rogu przed Instytutem. Ulice były opustoszałe, nie licząc śmieciarki toczącej się z łoskotem jezdnią. - Wstydzi się pokazać z Nocnymi Łowcami, czy coś w tym rodzaju?

Ta dziewczyna jest niesamowita. Ilekroć ją za cokolwiek pochwalę, np. za zrozumienie, że powinna wyjąć głowę z tyłka i pokonać wewnętrzne animozje, aby pomóc matce, Clary na następnej stronie wyskakuje z typowymi #whitegirlproblems.

- Bracia to Nocni Łowcy - powiedział Jace. Jakoś udawało mu się wyglądać świeżo mimo upału.

Ostatnia aktualizacja w systemie „Gary Stu: Buc Vista” musiała zawierać opcję pozostawania obojętnym na warunki atmosferyczne.

- Wiesz, czułabym się dużo lepiej, gdyby jechał z nami Hodge.
- A ja nie jestem dla ciebie dostateczną ochroną?

Mówiąc w skrócie?

giphy.gif

- Nie ochrony teraz potrzebuję, tylko kogoś, kto pomoże mi myśleć.

Po dziesięciu rozdziałach jestem zdania, że potrzebujesz raczej kogoś, kto cię nauczy, jak to w ogóle robić.

Nagle coś sobie przypomniała i zakryła dłonią usta.
- Simon!
- Nie, ja jestem Jace. Simon to podstępna mała łasica z kiepską fryzurą i dziwacznym
pojęciem o modzie.

Słuchajcie, ja wiem, że się chwilami powtarzam, ale ta książka robi dokładnie to samo. Naprawdę, gdyby wyciąć wszystkie kwestie dialogowe, w których Jace bez żadnego powodu obraża Simona, ta katastrofa nie dobiłaby nawet dwustu stron.

- Och, zamknij się - burknęła Clary, bardziej automatycznie niż z rzeczywistą urazą.

No tak, myślałby kto, że możesz się rzeczywiście rozzłościć za to, że jakiś narcystyczny fircyk ubliża twojemu najlepszemu przyjacielowi w celu ulżenia kompleksom małej steli.

- Chciałam do niego zadzwonić, zanim pójdę spać. Sprawdzić czy bezpiecznie dotarł do domu.

Pierwsze słyszę. Po ataku angstu spowodowanym faktem, że Isabelle jako jedyna była na tyle empatyczna, by zaproponować Simonowi odprowadzenie do drzwi, zemdlałaś na korytarzu. Cassie, wiem, że pisanie bywa trudne, ale nie tylko czytelnik ma możliwość wrócenia do wydarzeń sprzed kilku stron – ty również. Skorzystaj z tego czasem i sprawdź, co tam napisałaś. To pierwszy krok na ścieżce tajemnej sztuki, znanej w niektórych kręgach jako „wewnętrzna spójność utworu”.

Jace pokręcił głową i spojrzał w niebo, jakby zaraz miało się otworzyć i wyjawić mu tajemnice świata.
- Tyle się dzieje, a ty się martwisz o łasicę?
- Nie nazywaj go tak. Wcale nie wygląda jak łasica.
- Może masz rację. Spotkałem w życiu parę atrakcyjnych łasic. On raczej przypomina szczura.
- Wcale nie...
- Pewnie leży w domu w kałuży własnej śliny. Poczekaj, aż Isabelle się nim znudzi. Będziesz musiała zbierać go do kupy.
- A jest prawdopodobne, że Isabelle się nim znudzi? - zainteresowała się Clary.

Drodzy czytelnicy, oto nasza para protagonistów, herosów wprost z pierwszego planu. Gdyby ktoś zapomniał: dialog orbituje wokół najlepszego i jedynego przyjaciela głównej bohaterki. No powiedzcie, jak tu się z nimi nie utożsamiać? Jak nie sympatyzować?

Clary przyszło do głowy, że Isabelle jest bystrzejsza, niż sądzi Jace. Może sobie uświadomi, jakim świetnym facetem jest Simon: zabawnym, bystrym, fajnym. I zaczną się umawiać. Ta myśl napełniła ją irracjonalnym przerażeniem.

Kochani, szybki quiz. Czy Clary napełniła przerażeniem:
  1. wizja utraty osobistego, ślepo zapatrzonego w nią niewolnika?;
  2. świadomość, że opisała Simona z pomocą całych czterech przymiotników nacechowanych jednoznacznie pozytywnie?;
  3. fakt, że przeszło jej przez myśl, jakoby Isabelle nie była tępą, bezduszną harpią żywiącą się męskimi sercami?;
  4. wszystkie odpowiedzi są prawidłowe.

Pogrążona w zadumie, dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, że Jace coś do niej mówi. Kiedy nań spojrzała, zobaczyła krzywy uśmiech na jego twarzy.
- Czego? - rzuciła nieuprzejmie.

Ostatnio trafiłam na forum fanów twórczości pani Clare. Jedną z cech, których używali (a raczej używały) oni najczęściej do opisu Clary Fray, była „kulturalna”. Czytelniczki podziwiały maniery, z którymi nasza heroina znosi wszystko, co rzuca jej pod nogi los. To tak w ramach komentarza do powyższego cytatu, jednego z wielu w serii „Clarissa Fray i kultura osobista”.

- Chciałbym, żebyś przestała tak rozpaczliwie próbować zwrócić na siebie moją uwagę - powiedział. - To staje się krępujące.
- Sarkazm to ostatnia deska ratunku dla osób o upośledzonej wyobraźni - oświadczyła Clary.

– Możesz obrażać mojego przyjaciela, ale nie zapomnij o granicach, jasne? Nie masz prawa zwracać mi w jakikolwiek sposób uwagi, że cię nie słucham!

- Nic na to nie poradzę. Używam swojego ciętego dowcipu, żeby ukryć wewnętrzny ból.

Jace, jeśli na przestrzeni całej tej książki choć raz powiesz coś, co rzeczywiście będzie dowcipne, stawiam pizzę wszystkim czytelnikom analizy, po jednej na głowę. Przysięgam. Dlaczego autorki, DOROSŁE autorki (autorzy zresztą również) mylą zwykłą bucerę i wyłażącą z butów słomę ze złośliwym poczuciem humoru?

Jakby na znak, w tym samym momencie do krawężnika podjechał czarny samochód z przyciemnionymi szybami i z cichym pomrukiem silnika zatrzymał się obok Jace'a. Był długi, smukły i niski jak limuzyna. Jace zerknął na niego z ukosa. W jego spojrzeniu było rozbawienie, ale również pewien niepokój. Clary też przyjrzała się pojazdowi, starając się dojrzeć, jak wygląda naprawdę pod osłoną czaru. Zobaczyła powóz Kopciuszka, ale nie różowy, złoty i niebieski jak wielkanocne jajko, tylko czarny jak aksamit, o ciemno zabarwionych oknach. Koła i skórzane wykończenia również były czarne.
Na metalowej ławce woźnicy siedział brat Jeremiasz, trzymając wodze dłońmi odzianymi w rękawiczki. Jego twarz pozostawała ukryta pod kapturem pergaminowej szaty. Dwa konie zaprzężone do powozu, czarne jak smoła, parskały i niecierpliwie grzebały kopytami.

Są takie chwile w życiu analizatora, kiedy braknie nie tylko słów, ale i myśli. To właśnie jeden z nich. Najmroczniejsi z mrocznych Nocnych Łowców jeżdżą przefarbowaną na czarno karetą Kopciuszka. Simon byłby rozczarowany, gdyby zapewne nie dostał ataku śmiechu na tę wizję.

- Wsiadaj - ponaglił Jace.
Clary nadal stała na chodniku z rozdziawionymi ustami, więc chwycił ją za ramię i niemal wepchnął do środka.
Jak zwykle szybko mu przeszła troska o samopoczucie psychiczne oraz (a nawet zwłaszcza) fizyczne Clary.

Jace również wsiada i powóz mknie ulicami Nowego Jorku. Nie ma sensu wklejać tu opisu przejażdżki, jeśli jesteście zainteresowani, sięgnijcie po trzecią część cyklu pani Rowling i przeczytajcie o sposobie poruszania się Błędnego Rycerza. Zapewniam, że wyjdzie wam to jedynie na zdrowie.

- Po prostu teraz potrafisz przejrzeć czar... - odparł Jace.
- Tylko wtedy, kiedy się skupię - powiedziała Clary. - Trochę boli mnie od tego głowa.
- Założę się, że to z powodu blokady mózgu. Bracia się tym zajmą, .
- I co wtedy?
- Wtedy będziesz widzieć świat taki, jaki jest... nieskończony - odparł Jace z ironicznym uśmiechem.
- Nie cytuj Blake'a.
Uśmiech stał się mniej ironiczny.
- Nie sądziłem, że rozpoznasz tekst. Nie wyglądasz mi kogoś, kto czyta dużo poezji.

Naprawdę, Cassie? Ledwo odchorowałam tę kretyńską dyskusję o bergamotce, a teraz muszę się borykać niemalże ze sprzężeniem zwrotnym tamtej sceny.

Rozmowa schodzi na muzykę, Clary przypomina Jace’owi, że poprzedniego ranka w Instytucie grał na pianinie. Płowy Buc to, rzecz jasna, bagatelizuje:

- Tylko się wygłupiałem - powiedział Jace, nie patrząc na nią. - Mój ojciec uparł się, żebym grał na jakimś instrumencie.
- Zdaje się, że był surowy ten twój ojciec.

Patrząc na relacje Clary z matką, dochodzę do wniosku, że dla Clary surowy jest każdy rodzic, który wymaga od dziecka czegokolwiek. Co nie świadczy o Jocelyn i jej talentach pedagogicznych najlepiej.

- Wcale nie - zaprzeczył Jace ostrym tonem. - Rozpieszczał mnie. Nauczył wszystkiego: posługiwania się broną, demonologii, wiedzy tajemnej, starożytnych języków. Dawał wszystko, o co poprosiłem. Konie, broń, książki, nawet sokoła do polowań.
Broń i książki to nie są rzeczy, o których większość dzieciaków marzy jako o prezencie pod choinkę, pomyślała Clary, kiedy powóz miękko opadł na jezdnię.

Clary, może nie zauważyłaś, ale żyjecie i zawsze żyliście w dosyć różnych kręgach społeczno-obyczajowych. To, czego ty lub twoi rówieśnicy chcielibyście pod choinkę, niekoniecznie musi być tym, czego mógłby sobie życzyć chłopiec od pieluch szkolony na fanatycznego zabójcę demonów. Poza tym… Co złego jest w książce jako prezencie na Gwiazdkę? Jako dziecko się zawsze cieszyłam, kiedy w paczkach podpisanych moim imieniem udawało mi się wymacać jakąś powieść i naprawdę, nie byłam ewenementem na skalę światową.

- Dlaczego nic powiedziałeś Hodge'owi, że znasz ludzi, którzy rozmawiali z Lukiem? Że to oni zabili twojego tatę?
Jace spuścił wzrok na swoje dłonie. Były smukłe wypielęgnowane, ręce artysty, a nie wojownika. Na palcu lśnił pierścień, który już wcześniej zauważyła. Można by sądzić, że w chłopaku noszącym biżuterię jest coś babskiego, ale wcale tak nie było. Solidny i ciężki sygnet z ciemnego srebra, które wyglądało jak osmalone, miał wygrawerowaną literę W.

Nie znam się na tym, więc może rzeczywiście aktywny pogromca demonów może mieć czyste, gładkie łapki (może na dobry manicure też istnieje jakaś runa?), ale… Dlaczego w chłopaku noszącym biżuterię miałoby być coś kobiecego? Clary to artystka, na pewno widziała wiele ilustracji i obrazów, więc powinna doskonale wiedzieć, czym są chociażby sygnety i że nie mają wiele wspólnego z babskością. Zresztą dlaczego w ogóle facet, który ma na sobie biżuterię ma być w jakikolwiek sposób kobiecy? Nie mówię już nawet o typowych dresiarzach obwieszonych złotymi łańcuchami z bling-blingami jaśniejącymi jaskrawiej niż wszystkie wampiry Meyer razem wzięte. Dlaczego autorka, która promuje siebie jako niezwykle tolerancyjna osobę, zamieszcza w książce zdanie wskazujące na tragicznie zaściankowe i ograniczone myślenie? Czekam na moment, w którym dowiemy się, że Simona rurki piją w kroku, a Jace’owi znad spodni wyzierają praktycznie całe bokserki z ozdobnym wzorkiem w runy.

- Bo domyśliłby się, że chcę zabić Valentine'a w pojedynkę. I nigdy nie pozwoliłby mi spróbować.

I bardzo słusznie, bo jeśli Valentine byłby takim złodupcem, jak wyobraża go sobie autorka, zabiłby cię jedną ręką, drugą w tym czasie pomagając sobie przy odcedzaniu kartofelków. Zrozum, ty narcystyczny dzieciaku z przerostem ego, że nie masz żadnych szans w starciu z dorosłym Nocnym Łowcą z większym doświadczeniem. Zwłaszcza takim, który zna mnóstwo nieczystych gierek. Czym innym jest pewność siebie, a czym innym życie we własnym świecie.

- Chcesz zabić go z zemsty?
- Chcę wymierzyć sprawiedliwość - odparł Jace. - Nie wiedziałem, kto zabił mojego ojca. Teraz wiem i mam szansę zrobić to co do mnie należy i wszystko naprawić.

Nadal jestem zdania, że Clave, choć nieudolne, poradzi sobie z tym lepiej niż jeden smarkacz, którego potrafi w boleśnie oczywistym miejscu zaskoczyć Wyklęty.

Clary nie rozumiała, w jaki sposób zamordowanie człowieka może cokolwiek naprawić, ale wyczuła, że nie ma sensu dzielić się tym spostrzeżeniem.

Jej wewnętrzna dresiara, którą mogliśmy poznać w rozdziale piątym, akurat poszła spać i Clary nie chciała jej obudzić.

O mój… Czekajcie, to ta chwila. Chwila Coming Outu Tru Loffa, w którym zdradza swoją tragiczną przeszłość, mającą nam wytłumaczyć, czemu jest bucem!

- Miałem dziesięć lat - odezwał się nagle Jace. Twarz miał bez wyrazu, jak zwykle, kiedy rozmawiali o jego ojcu. (Ciekawe spostrzeżenie, skoro to ich druga rozmowa na temat jego ojca na przestrzeni całej książki - dop. analizatorki) - Mieszkaliśmy w wiejskiej rezydencji. Ojciec zawsze twierdził, że z dala od ludzi jest najbezpieczniej. Usłyszałem, jak zbliżają się podjazdem, i popędziłem do niego, żeby go o tym uprzedzić. Kazał mi się ukryć, więc to zrobiłem. Pod schodami. Potem zobaczyłem mężczyzn. Byli z nimi inni, ale nie ludzie, tylko Wyklęci. Złapali mojego ojca i poderżnęli mu gardło. Krew dopłynęła aż do moich butów. Nie
poruszyłem się.

Mam nadzieję, że czujecie się wzruszeni i poruszeni, a wszystkie nieprzyjemne zachowania Jace’a stały się według was usprawiedliwione. Wybaczcie, ale niestety średnio się wczułam, bo widziałam na filmach identyczną scenę co najmniej trzy razy i w każdej wersji była bardziej emocjonalna niż to, co zaserwowała nam Cassie.

- Tak mi przykro, Jace.
Jego oczy błyszczały w ciemności.
- Nie rozumiem, dlaczego Przyziemni zawsze przepraszają za to, czemu nie są winni.

Czyli Nocni Łowcy nie składają sobie kondolencji i nie wyrażają współczucia? To nawet nie takie zaskakujące, skoro wśród tych dupków panuje znieczulica powszechniejsza od badań kręgosłupa w szkołach.

- Ja nie przepraszam. To wyraz... współczucia. Przykro mi, że jesteś nieszczęśliwy.
- Nie jestem nieszczęśliwy. Tylko ludzie pozbawieni celu są, nieszczęśliwi. Ja mam
cel.
- Masz na myśli zabijanie demonów czy zemstę za śmierć ojca?
- Jedno i drugie.

Rzeczywiście, brzmisz jak ideał spełnienia życiowego, wybacz, że ktokolwiek śmiał w to wątpić.

- Czy twój ojciec naprawdę by chciał, żebyś zamordował tych ludzi? Tylko z zemsty?

Clary, porozmawiaj w ten sposób również ze swoją wewnętrzną dresiarą, a może staniesz się postacią choć odrobinę mniej irytującą.

- Nocny Łowca, który zabija swojego brata, jest gorszy od demona i właśnie tak trzeba go potraktować - oświadczył Jace, jakby recytował tekst z podręcznika.

A gdzie plasuje się Nocny Łowca, który morduje Podziemnych, że tak zadam niewygodne pytanie?

- Ale czy wszystkie demony są, złe? - zapytała Clary. - Bo jeśli nie wszystkie wampiry i nie wszystkie wilkołaki są, złe, może...
Jace odwrócił się do niej z irytacją, .
- To nie to samo. Wampiry, wilkołaki, a nawet czarownicy, są, po części ludźmi. Należą, do tego świata, urodzili się tutaj. Natomiast demony pochodzą, z innych światów, z innych wymiarów. Są, intruzami i pasożytami, które wykorzystują, nasz świat. Nie potrafią budować, tylko niszczyć. Nie tworzą, tylko drenują, jakieś miejsce, zostawiają, po sobie zgliszcza, a kiedy już jest martwe, przenoszą, się do następnego. Pragną, życia nie tylko twojego czy mojego, ale wszelkiego życia i całego świata, jego rzek, miast, oceanów, wszystkiego. A jedyne, co stoi im na przeszkodzie i nie pozwala zniszczyć wszystkiego... - Wskazał za okno powozu, jakby miał na myśli ruch uliczny, wieżowce w śródmieściu, korki na Houston Street - ... to Nefilim.

A Podziemni to siedzieli struchlali ze strachu przez te tysiące lat przed wezwaniem Razjela, nie umiejąc sobie poradzić z żadnym, nawet najgłupszym demonem? Nie działała na nie żadna magia, kły ni pazury? Coś tego nie kupuję. Jasne, Nefilim na pewno są istotni w tej walce, ale gdyby byli JEDYNI, demony rozniosłyby świat w drzazgi na długo przed ich pojawieniem się.
+ Skoro wampiry, wilkołaki i czarownicy są po części ludźmi, dlaczego traktujecie ich jak psy, które najchętniej byście uśpili? Może to jakiś kompleks wynikający z podświadomej wiedzy Nocnych Łowców, że wcale nie są tacy niezastąpieni, jak lubią w kółko opowiadać?

Dowiadujemy się, że nikt nie wie, ile jest innych światów i jak one wyglądają, ponieważ jedynie demony mogą się pomiędzy nimi przemieszczać. A teraz… Och. To ten dramatyczny moment, w którym mamy poczuć nieuchronnie zbliżający się koniec Nocnych Łowców:

(…)Gdybyśmy umieli je [demony] pokonać, moglibyśmy uniemożliwić intruzom przechodzenie tutaj, ale nikt nie ma pojęcia, jak to zrobić. Prawdę mówiąc, przybywa ich tu coraz więcej. Kiedyś zdarzały się jedynie małe inwazje demonów i zawsze z łatwością je odpierano. Ale ostatnio jest coraz gorzej. Clave wciąż musi wysyłać Nocnych Łowców, a oni często nie wracają.
- Gdybyście mieli Kielich, moglibyście powiększyć szeregi pogromców demonów? - zapytała ostrożnie Clary.
- Jasne. Ale od lat nie mamy Kielicha, a ponieważ wielu z nas ginie młodo, nasze szeregi się kurczą.

Po raz kolejny: nawet w tym rozdziale dostaliśmy potwierdzenie, że krew Nocnych Łowców jest dominująca, dlaczego więc nie zaczniecie wiązać się z Przyziemnymi? Skoro czarodzieje, dla których funkcjonowanie z mugolami, było trudniejsze, to potrafili, wam tym bardziej nie sprawiłoby to problemu. No ale wtedy nie zachowalibyśmy czystości rasowej cudownych, nieskazitelnych Nefilim, czyż nie?
+ Patrząc na to, w jaki sposób szkolenie przebiega w Nowym Jorku i przyjmując, że na całym świecie wygląda podobnie… Radziłabym obmyślić nowy trening dla Nocnych Łowców. Zaręczam, że śmiertelność ludzi w młodym wieku spadnie o jakieś pięćdziesiąt procent.

- Czy wy nie... eee... - Clary szukała odpowiedniego słowa. - Nie rozmnażacie się?
Jace parsknął śmiechem. W tym samym momencie powóz tak gwałtownie skręcił w lewo, że Clary aż zarzuciło na drzwi. Jace złapał ją, i przytrzymał mocno. Poczuła chłodny dotyk na spoconej skórze. To był jego sygnet.
- Oczywiście, że się rozmnażamy - powiedział spokojnie. - To jedno z naszych ulubionych zajęć.
Clary odsunęła się od niego pospiesznie i z płonącą, twarzą, wyjrzała przez okno. Zobaczyła, że zbliżają, sic do dużej bramy z kutego żelaza, z trelikami po bokach.

f1a7e27e0ebb5e3bae428a73858db031.gif

To mały krok dla dwuznacznych żartów, ale wielki krok dla literatury young adult.

Clary aż podskoczyła, kiedy Jace wyciągnął rękę, ale on jedynie otworzył okno po jej stronie. Ramię miał umięśnione, pokryte złotym włoskami delikatnymi jak puch.

Ponieważ ja muszę cierpieć, czytając w kółko, jaka piękna jest dosłownie każda część ciała Jace’a, wy będziecie cierpieć ze mną, nie mogę być jedyną pokrzywdzoną.

- Nic macie wyboru, tak? - zapytała. - Musicie być Nocnymi Łowcami. Nic możecie
po prostu się wycofać.
- Nie.

Ale to było, zanim Cassandra Clare wpadła na jeden z wątków „Diabelskich Maszyn”, więc zapomnijcie o tym, co właśnie powiedział Jace. Wybór istnieje jak najbardziej, można się wypiąć i wieść normalne życie.

- Ale nawet gdybym miał wybór, nadal robiłbym to, co robię.
- Dlaczego?
Jace uniósł brew.
- Bo jestem w tym dobry.

Wypowiadałam się na ten temat wielokrotnie, mam więc do dodania tyle:

tenor.gif

Wysiadł z powozu. Clary zsunęła się na brzeg siedzenia i zwiesiła nogi nad ziemią. Do
bruku było dość daleko, ale skoczyła.
Od uderzenia zabolały ją stopy, ale na szczęście nie upadła. Odwróciła się z triumfalną miną i zobaczyła, że Jace patrzy na nią z wyrzutem.
- Pomógłbym ci wysiąść.

Jak rozumiem, zejście na ziemię z wysokiego powozu to wyczyn, ale wyciąganie dwa razy większego chłopaka spod ciężkiego jak głaz, nieprzytomnego olbrzyma to kaszka z mleczkiem. Cassie, zdecyduj się, w jakiej kondycji jest Clary Sue, byłoby miło.
+ Jacusiu, zaraz ci żyłka pójdzie, jeśli nie przełkniesz faktu, że Drobna, Delikatna Kobietka, Którą ChroniszTM  potrafi wysiąść bez twojej pomocy. Czemu zresztą miałaby ją przyjąć, skoro wiąże się to z prawdopodobieństwem, że przy najbliższej okazji zaczniesz jej to wypominać, wytykając słabość?

Clary wraz z bratem Jeremiaszem i Płowym Bucem maszerują przez cmentarz. Napomknę tylko, że zostało sześć stron do końca rozdziału, a my nadal nie zobaczyliśmy tytułowego Miasta Kości. Adekwatność nadawanych tytułów tak bardzo.

Wreszcie brat Jeremiasz zatrzymuje się przed posągiem trzymającego kielich anioła.

- To ma być Kielich Aniołów? - zapytała Clary. Jace skinął głową.
- I motto Nefilim, Nocnych Łowców.
- Co ono oznacza?
Zęby Jace'a zabłysły w mroku.
- ”Nocni Łowcy, W Czerni Wyglądacie Lepiej Niż Wdowy Naszych Wrogów od tysiąc dwieście trzydziestego czwartego roku”.

Mała ciekawostka:

"Looking Better in Black Than the Widows of Our Enemies Since 1500",
Draco said. "It's a Malfoy family motto".

– „Draco Veritas”

Cieszę się, Cassie, że bawią cię twoje żarty, ale nie wiem, czy ten żart był na tyle dobry, aby go przepisywać. Podobnie jak całą resztę żartów Draco, wkładając je w usta Jacusia.

Jace... To znaczy „Łatwe jest zejście do piekieł”, powiedział Jeremiasz.

Clap+0.0.0.gif

Bracie Jeremiaszu, zawstydziłeś samego Kapitana Oczywistego.
+ Oczywiste symboliczne nawiązania są symboliczne i oczywiste. Szkoda tylko, że tytuł drugiej połowy książki w żaden inny sposób się z nią nie łączy.

Cała trójka schodzi w dół. Brat Jeremiasz próbuje uspokoić Clary, rzucając creepastycznym tekstem o budzeniu umarłych, co, oczywiście, przynosi efekt odwrotny od zamierzonego. Panna Fray prędko dogania swojego przyszłego ukochanego.

- Jest tak... ciemno - wyszeptała Clary.
- Chcesz wziąć mnie za rękę?
Clary schowała dłonie za plecami jak małe dziecko.
- Nie traktuj mnie z góry.
- Trudno byłoby mi traktować ciebie z dołu. Jesteś za niska.

To znów jakiś odwet za to, że ośmieliła się wysiąść sama, czy po prostu dla Jace’a każda pora jest idealna na lśnienie swą (zapewne płową) bucerą?

Jak się okazuje, Miasto Kości to mauzoleum Nocnych Łowców, zbudowane… cóż, z marmuru zmieszanego z prochem, który zostaje z Nefilim po spaleniu na stosach pogrzebowych. Ponoć odstrasza to złe siły. Okej, niech będzie. Nadal brzmi to mniej głupio niż 90% dotychczasowej zawartości tego dzieła.

Clary i spółka przechodzą wreszcie do pomieszczenia, gdzie za długim stołem siedzi kilkunastu Cichych Braci. Na ścianie za nimi wisi jakiś ogromny miecz – wolę odnotować, ponieważ odegra jeszcze swą rolę.

Rada cię pozdrawia, Clarisso Fray. W jej głowie nie odezwał się jeden cichy głos, tylko dwanaście. Niektóre były ciche i ochrypłe, inne głębokie, ale wszystkie natarczywe i ponaglające. Napierały na kruche bariery otaczające jej umysł.
- Przestańcie! - Zaskoczyła ją siła i zdecydowanie własnego głosu. Zgiełk w jej umyśle umilkł nagle jak płyta, która przestała się obracać.
- Możecie wejść do mojej głowy, ale dopiero wtedy, kiedy będę gotowa.
Jeśli nie chcesz naszej pomocy, nie musimy tego robić. To ty o nią poprosiłaś.

Chciałabym stanąć po stronie Cichych Braci, byle nie musieć popierać Clary, jednakże nie do końca mogę się zgodzić. Owszem, Eklarka prosiła o pomoc, jednak zapewne liczyła na odrobinę szacunku. Brat Jeremiasz przynajmniej wlazł do jej głowy, gdy wyraziła na to zgodę. I tak, wiem, że Clary pozostaje dla Clave oraz wszystkich przyległych organów mocno podejrzana jako córka Jocelyn, ale co z jakimś domniemaniem niewinności? Skoro przyszła sama z siebie, nie trzeba na dzień dobry ładować się do jej głowy z buciorami, nawet nie racząc tychże buciorów wytrzeć przed wejściem. Chamstwo jest jak widać wpisane w genotyp Nefilim.

- Wy też jesteście ciekawi, co siedzi w moim umyśle - stwierdziła Clary. - Ale to nie oznacza, że możecie być niedelikatni.

Co ma piernik do wiatraka? Oczywiście, że nie mają prawa brutalnie wdzierać się do twojego umysłu, ale twoja prośba o pomoc nie ma żadnego związku z ich ciekawością. Gdyby Clave uznało, że musi się dowiedzieć, jakie twoje wspomnienia zostały zablokowane, prawdopodobnie zostałabyś dostarczona do Miasta Kości siłą.

Intrygująca zagadka. Jego głos był oschły i spokojny. Jeśli nie będziesz się opierać, użycie siły okaże się niepotrzebne.

Nie można było tak od razu?

Clary zgrzytnęła zębami. Chciała stawić im opór, przepędzić tych intruzów z głowy. Jak ma wytrzymać naruszenie jej najbardziej intymnej, osobistej sfery...?

Myślę, że pamiętanie o matce, której chciałaś pomóc za wszelką cenę, byłoby dosyć pomocne.

Całkiem możliwe, że to już się stało, przypomniała sobie. A teraz oni jedynie próbują dokopać się do tej dawnej zbrodni, kradzieży pamięci. Gdyby im się udało, odzyskałaby to, co jej zabrano. Zamknęła oczy.

A, no tak. Utrata przez Mary Sue czegokolwiek ważniejsza od chęci pomocy matce. Głupia ja, przepraszam za pomyłkę.

Clary podziwia krótki miks wspomnień świadczących o jej kontaktach z Podziemiem w dzieciństwie, widzi zagadkowy napis „Magnus Bane”, a następnie budzi się, leżąc na ziemi. Okazuje się, że blokada w umyśle Eklerki jest zbyt silna, a kluczem do jej usunięcia jest wspomniany wyżej Magnus.

- Wszystko w porządku z twoją ręką? - Jace podbiegł do Clary i chwycił ją za nadgarstek. - Pokaż.

Z wcześniejszego opisu wynika, że panna Fray upadła na ramię, zdzierając je po prostu do krwi na kamiennej posadzce, więc skąd ta panika?

- Au! Nic mi nie jest. Uważaj, bo tylko pogarszasz sprawę. - Clary próbowała zabrać rękę.

Ee… Jak? Zacznie orać ci rękę paznokciami?

- Zakrwawiłaś Mówiące Gwiazdy - stwierdził Jace. Rzeczywiście na biało - srebrnym marmurze widniała duża czerwona plama.

Na litość grzyba, ona sobie tylko zdarła skórę, skąd aż tyle krwi? Czy to ma jakiś związek z raną-widmo, z której zabrudziła perski dywan Hodge’a? Czy Clary cierpi na zaburzenia krzepnięcia krwi?

Odwrócił jej rękę delikatniej, niż się spodziewała. Przygryzł dolną wargę i zagwizdał.
Clary spojrzała w dół i zobaczyła, że całe przedramię od łokcia do nadgarstka miała umazane krwią. Czuła w nim sztywność i bolesne pulsowanie.
Z jakim impetem Eklarka musiałaby huknąć o ten marmur, żeby się tak urządzić? I czy to na pewno był marmur, czy może leżał tam dywanik z papieru ściernego, który zwinięto w międzyczasie?

- Teraz zaczniesz rwać koszulę na pasy, żeby obandażować mi rękę? - zażartowała. Nienawidziła widoku krwi, szczególnie własnej.

Autorko, problem w tym, że Clary już WIDYWAŁA w tej książce krew i jakoś nie było o tym najmniejszej wzmianki. Nie przypominam ich sobie również później. Po co rzucać takie uwagi, skoro nijak nie mają się do rzeczywistości, toteż nie rozbudowują nawet postaci?

Jace leczy ranę Clary stelą, brat Jeremiasz przypomina im o swojej obecności i wyprowadza ich z Cichego Miasta. Na zewnątrz Płowy Buc decyduje, że wezwą taksówkę. Koniec rozdziału. Jeśli kogoś to interesuje – w tym tomie więcej nie zobaczymy Miasta Kości. Byliśmy w nim dokładnie pięć i pół strony; owszem, dostaliśmy wskazówkę, jak usunąć blokadę w głowie Clary, ale to nadal trochę mało, by nazywać od tego miejsca całą książkę. Pamiętam, że czytając po raz pierwszy, wiązałam z Miastem Kości ogromne nadzieje – nazwa brzmiała intrygująco i całkiem klimatycznie. Możecie sobie więc wyobrazić, jak oszukane poczuło się moje dwunastoletnie ja, kiedy wszystko sprowadzało się do rozdziału, w którym tytułowe Miasto Kości potraktowano po łebkach.

Dzisiejsza analiza jest chyba najdłuższą w krótkiej historii bloga, ponieważ i rozdział dziesiąty jest, jak na razie, najdłuższym. Czy potrzebnie? Moim zdaniem nie. Spokojnie można by wyciąć tyle tekstu zawierającego powtarzane od dawna informacje, że analizowany fragment straciłby jakąś połowę objętości.

Przy naszym następnym spotkaniu (mam nadzieję, że jak najszybciej) spotkamy wreszcie najjaśniejszy promyk nadziei w całym uniwersum pani Clare.
Do zobaczenia!