Dzisiejszy rozdział liczy sobie siedem stron, w trakcie których NIC się nie dzieje. Naprawdę, to chyba najnudniejsze, co dotychczas analizowałam. Nie zdziwię się, jeśli gdzieś w trakcie zaczniecie usypiać, więc załóżcie wygodne kapciuszki i poprawcie poduszki, przynajmniej odpłyniecie w wygodnej pozycji.
EDIT: Dziś (27.03) mija dziesięć lat od wydania „Miasta Kości"! Możecie podczas lektury analizy wypić lampkę szampana.
EDIT: Dziś (27.03) mija dziesięć lat od wydania „Miasta Kości"! Możecie podczas lektury analizy wypić lampkę szampana.
Jak pamiętamy, w ubiegłym tygodniu Clary wraz z Jace’em wkroczyli do wcale-nie-podejrzanego mieszkania wcale-nie-pani-Figg. Dowiadujemy się z krótkiego opisu, że lokal ma podobny układ, co ten zajmowany przez rodzinę Frayów, aczkolwiek panuje tu wystrój na „stereotypowe mieszkanie wróżbitki, wersja nr 3”.
- A skoro już mowa o herbacie, chciałbyś się napić, młody człowieku?
- Czego? - burknął wyraźnie podenerwowany Jace.
Drogie czytelniczki, czyż nie jest to chłopak, którego chciałybyście przedstawić swoim bliskim?
- Herbaty. Uspokaja żołądek i pomaga się skupić. To cudowny napój.
- Ja poproszę - powiedziała Clary. Właśnie sobie uświadomiła, że minęło dużo czasu odkąd coś jadła lub piła. Czuła się tak, jakby od chwili przebudzenia funkcjonowała na czystej adrenalinie.
Cudowna herbatka Hodge’a przestała działać czy autorka uświadomiła sobie, że Clary powinna jakoś odczuć brak picia i jedzenia przez trzy dni? Nigdy się nie dowiemy.
Jace też się ugiął.
- Dobrze pod warunkiem, że to nie będzie earl grey - powiedział marszcząc nos. - Nienawidzę bergamotki.
Nie wiem, czy to miało pokazać, jaki z Jace’a znawca herbaty. Zapewne tak, w końcu na herbacie znają się tylko arystokraci rodem z Wielkiej Brytanii, a Dżejsik to wszak książę bez korony. Niestety nie wyszło, bo widzę rozkapryszonego gówniarza. Świetnie to pasuje do trzaskania drzwiami i gwizdania na złość innym. Czy autorce naprawdę marzy się facet, który mentalnie utknął we wczesnej podstawówce?
Madame Dorothea zachichotała i zniknęła za koralikową zasłonką. Clary uniosła brew.
- Nienawidzisz bergamotki? Jace podszedł do półki i zaczął odczytywać tytuły
książek.
- Przeszkadza ci to ?
- Chyba jesteś jedynym facetem w moim wieku, który nie tylko wie co to jest
bergamotka, ale wie również, że można ją odnaleźć w earl grayu.
Clary, po co się szczypać, po prostu wyślij mu ten obrazek:
Będzie raził zarówno moje, jak i czytelników oczy mniej niż bezustanne zachwyty nad tym kretynem.
- Cóż, nie jestem taki jak inni faceci - stwierdził z wyniosłą miną Jace. - Poza tym - dodał, zdejmując książkę z półki - W Instytucie mamy obowiązkowe lekcje na temat podstawowych medycznych zastosowań roślin.
Może zamiast opowiadania ci o roślinach stosowanych do aromaterapii i leczenia układu trawiennego, Hodge powinien poświęcać więcej czasu na wbijanie do twojego pustego, płowego łba szacunku do ludzkiego życia oraz bezpieczeństwa, panie Wayland?
+ O em dżi, spójrzcie tylko! Jace nie jest jak inni faceci, a Clary różni się od tych wszystkich tępaków w różowych klapkach i biodrówkach! I feel love in the air!
- Domyślam się, że twoje lekcje to coś w stylu „Rzeźni nr 101” albo „Ścinanie głów dla początkujących”.
Oraz „Kobieta i zdolności decyzyjne” z profesorem E. Cullenem i kurs „Związek: dlaczego nie potrzeba w nim szacunku do drugiej osoby” ufundowany przez stowarzyszenie DHL.
Jace przerzucił stronnicę.
- Bardzo zabawne, Fray.
Clary oderwała wzrok od plakatu z dłonią.
- Nie nazywaj mnie tak.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Dlaczego? Przecież to twoje nazwisko, prawda?
Przed oczami Clary pojawił się obraz Simona, który patrzył za nią, kiedy wybiegła z Java Jones. Wtedy ostatni raz się widzieli. Wróciła spojrzeniem do plakatu, mrugając.
- Nieważne.
Mam rozumieć, że nikt inny nie mówi do niej po nazwisku? Bo skojarzenie jest cokolwiek z dupy, za przeproszeniem, wzięte. W trakcie większości dialogów pomiędzy Clary i Simonem, które rzeczywiście są dialogami, nasz poległy w strefie przyjaźni towarzysz zwraca się do panny Fray po imieniu. Co więcej, w Java Jones Simon również nie nazwał Clary ani razu jej nazwiskiem, więc SKĄD ten nagły atak angstu? Cokolwiek nieuzasadniony, ponieważ nie jest winą nikogo poza samą hirołiną, że jej podnóżek nie ma pojęcia, dlaczego wówczas wybiegła. Tego, że Simon sterczał tam jak kołek pomimo ewidentnie podejrzanego zachowania Clary, nawet nie mogę się czepiać, to tak samo bezsensowne jak Alec i Izzy, którzy w Pandemonium zupełnie stracili zainteresowanie demonem. Pani Clare najwidoczniej nie radzi sobie, mając na scenie więcej niż dwie postaci.
+ Clary niczym chodzący stereotyp użalającej się nad sobą nastolatki (którym jest), najpierw sygnalizuje jakiś problem, żeby sekundę później skwitować go „nieważne”. Jasne, że nie musi się zwierzać Jace’owi, ale wystarczyło powiedzieć coś w stylu „nie życzę sobie tego”.
- Rozumiem - powiedział Jace. Clary poznała po tonie, że rzeczywiście rozumie, bardziej, niżby sobie tego życzyła.
Nie przekonuje mnie to jakoś, że Jace to przenikliwy analityk i bystry obserwator na miarę Józefa Pałysa. Raczej skłania ku podejrzeniom na temat zaawansowanych technik attention whore-yzmu, jakie nasz misiu opanował.
- Tu są same śmieci. Trzyma je na widoku, żeby zrobić wrażenie na Przyziemnych. - W jego głosie brzmiał niesmak. - Ani jednego porządnego tekstu.
- Sam fakt, że to nie jest magia, którą ty ... - zaczęła Clary z rozdrażnieniem. Jace łypnął na nią wściekle.
Clary, uważaj, bo nasz samczy samiec alfa jeszcze ci przyłoży za to, że śmiałaś znów stwierdzić, że uprawia magię.
- Ja nie uprawiam żadnej magii - oświadczył. - Zapamiętaj sobie, że ludzkie istoty nie mają nic wspólnego z magią. Między innymi to czyni ich ludźmi. Czarownice i czarownicy mogą się nią zajmować, bo mają w sobie demoniczną krew.
Zaraz, zaraz. Ale przecież ty nie jesteś człowiekiem, czyż nie? Nefilim mają w sobie anielską krew, dlatego są NEFILIM, nie LUDŹMI. Chcesz mi wmówić, że runy, serafickie noże, sensory i cała reszta nie mają nic wspólnego z magią? Bo coś mi się nie wydaje. Jeśli to nie magia, to co w takim razie? Cud? To nie ma najmniejszego sensu. Choć po raz kolejny wyłazi ten cudowny rasizm Nocnych Łowców: „my nie uprawiamy magii, zostawiamy to tym brudnym Podziemnym, w których płynie krew demonów”. Jace, rybeńko, gdybyś był człowiekiem, który nie ma nic wspólnego z magią, byłbyś Przyziemnym, czyli jedną z istot, którymi tak gardzisz. Czym według pani Clare są zjawiska, z których korzystają Nocni Łowcy, że się tak powtórzę? Anioły w niebiosach im sprzyjają? Prawdopodobnie tak. Mam wojenne flashbacki z chrześcijańskiego rewritingu Pottera, tylko że autorka zalinkowanego fanfika była pierwszej wody trollem, a Cassie tak na serio.
- Ale przecież widziałam jak stosujesz magię. Korzystałeś z czarodziejskiej broni...
- Używam narzędzi, które są magiczne. I żeby to robić muszę przejść rygorystyczny trening. Chronią mnie również tatuaże runiczne. Gdybyś, na przykład, próbowała posłużyć się jednym z serafickich noży, pewnie wypalił by ci skórę albo by cię zabił.
Czyli nie używasz żadnej magii, ale twoja broń jest magiczna. Co więcej, jakoś ją WYKAŃCZASZ, czyż nie? Między innymi poprzez nadanie tejże broni imienia – mnie to brzmi jak część magicznego obrzędu, ale ja prosta Przyziemna jestem. Poza tym, Jace, ładnie proszę, przestań ściemniać. Clary wystarczyłoby nałożenie odpowiednich run, aby śmigała z serafickim nożem niemal równie sprawnie, co ty. Ups, spoiler.
- A gdybym miała tatuaże? - zapytała Clary. - Mogłabym wtedy używać twojej broni?
- Nie - odparł z irytacją Jace. - Znaki to nie wszystko. Są jeszcze testy, próby, poziomy szkolenia. Posłuchaj po prostu o tym zapomnij, dobra? Trzymaj się z daleka od mojej broni. Nie dotykaj żadnej bez mojego pozwolenia.
Och, Jace. Bucowaty, naiwny Jace. Wciąż nie chce do siebie dopuścić myśli, że nie jest jedynym chodzącym ideałem w tym opku i Clary lada dzień będzie walczyć ramię w ramię z nim, wywijając serafickim ostrzem z finezją, o której Beatrix Kiddo może tylko pomarzyć.
- Cóż, właśnie pokrzyżowałeś moje plany sprzedania jej na eBayu - rzuciła Clary.
- Sprzedania na czym?
Clary się uśmiechnęła.
- Mitycznym miejscu o wielkiej mocy magicznej.
Jace wyglądał na zdezorientowanego.
Pod rozdziałem piątym Aalysanne zadała bardzo dobre pytanie: skąd to zupełne oderwanie od realiów Przyziemnych i brak obeznania w ich wynalazkach? W „Diabelskich Maszynach” niemal od początku widzimy, że bohaterowie są na tym samym stopniu rozwoju, co Przyziemni. Nie tylko pod względem ubrań, jak w omawianej serii, ale również wynalazków, obyczajowości, nawet literatury! Skąd ta rażąca niekonsekwencja? Cóż, zapewne z kompletnego braku świadomości, że prequel nie może ujmować sensu serii właściwej. No, strzępy sensu, bo więcej tu nie uświadczymy.
+ Nie wiem, jak wy, ale gdybym ja weszła do czyjegoś mieszkania, licząc na uzyskanie informacji o swojej zaginionej matce, nie sterczałabym w korytarzu, przerzucając żarcikami z przyszłym tru loffem.
W tym momencie zagrzechotała koralikowa zasłonka i pojawiła się w niej głowa Madame Dorothei.
- Herbata na stole. Nie stójcie tu jak osły. Wejdźcie do salonu.
- Jest tutaj salon? - zdziwiła się Clary.
Przecież chwilę temu sama wspominała, że układ mieszkania jest taki sam, więc czemu ją to dziwi?
- Oczywiście, że jest - obruszyła się Dorothea. - Gdzie indziej miałabym przyjmować gości?
- Tylko zostawię kapelusz lokajowi - powiedział Jace.
- Gdybyś był w połowie tak zabawny, za jakiego się uważasz, mój chłopcze, byłbyś dwa razy bardziej zabawny, niż jesteś. - Zniknęła z powrotem za zasłoną, a jej głośne „Hm!” omal nie zagłuszyło grzechotu koralików.
Dorotheo, proszę, zostań z nami. Możesz zastąpić w obsadzie Clary, ona i tak nic pożytecznego nie robi.
Nasz duecik wchodzi do salonu i zajmuje miejsca w fotelach. Okazuje się, że oprócz herbaty gospodyni przygotowała im nawet kanapki. Ten fragment jest tak absurdalnym zapychaczem, że w ogóle nie powinnam sobie nim zawracać głowy (tak, bohaterowie przez moment NAPRAWDĘ rozmawiają o kanapkach. Clary najwidoczniej już zapomniała, po co przyszła i co działo się chwilę temu), jednak Jace jak zwykle ściąga na siebie mą analizatorską uwagę:
Jace wzruszył ramionami, wziął kanapkę i odstawił talerz. Clary obserwowała go czujnie, kiedy ugryzł pierwszy kęs. Znowu wzruszył ramionami.
- Ogórek - stwierdził, odpowiadając na jej spojrzenie.
- Moim zdaniem tartinki z ogórkiem to przekąska w sam raz do herbaty, a wy jak
sądzicie? - zapytała Madame Dorothea.
- Nienawidzę ogórków. - Oddał kanapkę Clary.
Tru Loff, którego każda dziewczyna chciałaby przedstawić bliskim – odsłona kolejna, acz nie ostatnia.
Jace, jak to z nim bywa, kontynuuje popisy kultury, tym razem zarzucając gospodyni kłamstwo. Uwaga, trzymajcie się mocno swoich siedzeń, czas na więcej ekspozycji!
- Możesz nazywać mnie kłamcą, jeśli chcesz. To prawda, że nie jestem wiedźmą. Ale moja matka nią była.
Jace zakrztusił się herbatą.
- To niemożliwe.
- Dlaczego niemożliwe? - zapytała Clary. Spróbowała herbaty. Była gorzka z
mocnym dymnym posmakiem.
Jace westchnął głośno.
- Bo są pół ludźmi, pół demonami. Wszystkie wiedźmy i czarownicy to mieszańcy. A jako mieszańcy nie mogą mieć dzieci. Są bezpłodni.
Jace, bardziej rasistowsko brzmieć już nie mogłeś. Moje gratulacje.
+ *przypomina sobie Tessę Gray* Hehehehehehe… znaczy, tego… tak, Cassie, oczywiście. Masz absolutną rację.
- Jak muły - powiedziała w zamyśle Clary, przypominając sobie lekcję biologii. - Muły są bezpłodnymi krzyżówkami.
- Twoja wiedza na temat inwentarza żywego jest zdumiewająca - stwierdził Jace - Wszyscy mieszkańcy Podziemnego Świata są po części demonami, ale czarownicy są dziećmi obojga demonicznych rodziców. To dlatego mają największą moc.
Eee… Nie? Nie zarzucę spoilerem, jeśli powiem, że czarownicy to dzieci demonów i ludzkich kobiet, zwykle przez te demony zgwałconych, więc dlaczego niby mają najwięcej mocy? Najwidoczniej Cassie organizuje jakiś konkurs „Znajdź jak najwięcej nieścisłości w jednym tomie”, tylko nikt nie poinformował czytelników.
- Wampiry i wilkołaki też są po części demonami? A wróżki?
- Wampiry i wilkołaki to efekt chorób przenoszonych przez demony z ich rodzimych wymiarów. Większość demonicznych chorób jest śmiertelna dla człowieka, ale w tych wypadkach powodowały jedynie dziwne zmiany zainfekowanych, nie zabijając ich. Jeśli chodzi o wróżki ...
Czyli wampiryzm i wilkołactwo to jakieś zmutowane choroby demonów. Brzmi jak wariacja na temat marvelowskich mutantów, ale niech będzie.
- Wróżki to upadłe anioły - wtrąciła Dorothea - wyrzucone z nieba za swoją dumę.
- To legenda - stwierdził Jace. - Mówi się również, że są potomstwem aniołów i demonów, co zawsze wydawało się bardziej prawdopodobne. Dobro i zło, zmieszane. Wróżki są piękne jak, podobno, anioły, ale mają w sobie dużo złośliwości i okrucieństwa. Zauważysz również, że większość z nich unika światła słonecznego w południe...
- Bo diabeł nie ma mocy jak tylko w ciemności - powiedziała Dorothea, cytując stare porzekadło.
No cóż, w swoim czasie zobaczymy anioła na własne oczy i przekonamy się, czy jest zdolny do prokreacji. SPOILER ALERT: nie. Cassie, poważnie – ja chcę WIEDZIEĆ pewne rzeczy. Choćby to, skąd się biorą wróżki. Tak, na razie przedstawione powyżej teorie zdają się jeszcze mieć minimum sensu, ale w obliczu trzeciego tomu… naprawdę, bladego pojęcia nie mam, co o tym myśleć. Poza faktem, że świat Clare zaczyna się plątać i mętnieć w momencie, gdy musi na chwilę puścić rękę pani Rowling.
- Dość o aniołach - przerwała jej Dorothea - to prawda, że czarownicy nie mają dzieci. Moja matka adoptowała mnie, bo chciała mieć pewność, że ktoś zadba o to miejsce, kiedy ona odejdzie. Nie muszę sama uprawiać magii. Wystarczy, że będę go doglądać i strzec.
Czyli zna się pani na magii, wie wszystko o Podziemnych, ale sama nie czaruje. Okej. To w którym pokoju schowała pani te trzy koty, kiedy wywietrzyła z mieszkania zapach gotowanej kapusty i o której wpadają Dursleyowie podrzucić siostrzeńca, by się nim pani zajęła?
+ Okej, mam w takim razie jeszcze jedno pytanie: skoro Dorothea jest Przyziemną, jakim cudem WIDZI Podziemnych, Nocnych Łowców, magię etc.? Przecież nie ma Wzroku. No chyba że to ten sam przypadek co Sophie Collins, o której już wspominałam. W takim wypadku Przyziemni ze Wzrokiem nie są AŻ TAK rzadcy, a więc Jace powinien o nich słyszeć tym bardziej. I TYM BARDZIEJ powinien zastanowić się dwa razy przed nałożeniem Clary runy. Zaproponowane przeze mnie rozwiązanie jest całkiem prawdopodobne, skoro Jace ani razu nie pyta, jakim cudem wychowana przez czarownicę Przyziemna potrafi widzieć podziemny świat. Tylko że wtedy nawet poruszenie w Pandemonium nie ma sensu!
(Okej, może nie wszystko, ale przynajmniej jako tako się to sklejało. Argh).
- Czego? - Sąsiadka mrugnęła i sięgnęła po kanapkę, ale talerz był pusty. Dorothea zachichotała. - Dobrze widzieć młodą kobietę, która je do syta. W moich czasach dziewczyny były duże i silne, a nie takie gałązki jak dzisiaj.
- Dziękuję - mruknęła Clary. Pomyślała o wąskiej talii Isabelle i nagle poczuła się jak wieloryb. Z trzaskiem odstawiła pustą filiżankę.
Czy to naprawdę są myśli dziewczyny, która w kółko narzeka, że jest mała, drobna i chuda? Serio?! Nagle poczuła się jak wieloryb, bo PO RAZ PIERWSZY OD TRZECH DNI coś zjadła?! Bo porównała się do rówieśnicy, którą wciąż opisuje się jako kogoś o KOBIECEJ figurze?! Pominę, że po trzech dniach wepchnięcie w siebie całego talerza kanapek nie powinno się skończyć najlepiej, jak sądzę. Mam do powiedzenia jedno: Clare, ogranicz self insert w swoją bohaterkę. Bardzo proszę. Jasne, że kompleksy ma się różne, ale Clary cały czas narzeka, że mógłby ją przewrócić gwałtowniejszy podmuch wiatru, więc to NIE JEST kompleks panny Fray.
+ Hm, czy ktoś jeszcze pamięta, że nasi milusińscy weszli tutaj, licząc na informacje dotyczące Jocelyn? Bo Clarissie się najwidoczniej zapomniało.
Dorothea zaczyna wróżyć Clary z fusów. Niestety, nic nie może z nich odczytać, toteż zabiera również filiżankę Jace’a.
Dorothea spojrzała na Jaca'a i zażądała:
- Daj mi swoją filiżankę.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem... - zaprotestował. Starsza kobieta wyrwała mu naczynie z ręki i wlała resztkę herbaty z powrotem do dzbanka. Marszcząc brwi, spojrzała na to, co zostało na dnie.
Absolutnie nie popieram promowania bucery i chamstwa, ale mogę to skwitować jedynie tak:
Akurat ty, Płowy Bucu (dziękuję Rabarbarowszczyźnie za wspaniałe przezwisko!), sobie zasłużyłeś na takie traktowanie.
- Widzę przemoc w twojej przyszłości, dużo krwi rozlanej przez ciebie i przez innych. Zakochasz się w niewłaściwej osobie. I będziesz miał wroga.
A Ponuraka tam pani czasem nie widzi?
Gospodyni odstawiła filiżankę i sięgnęła znowu po naczynie Clary. Pokręciła głową.
- Nic tutaj nie da się odczytać. Obrazy są pogmatwane, niezrozumiałe. - Spojrzała na Clary. - Masz blokadę w głowie?
…Cassie, chociaż Meyer zostaw w spokoju, dobrze?
- Co? - zdziwiła się Clary.
- Coś w rodzaju czaru, który może wymazać ci pamięć albo zaćmić Wzrok.
A nie, zostajemy jednak przy Rowling.
- Nie, oczywiście, że nie. Jace się pochylił.
- Chwileczkę. Wprawdzie ona twierdzi, że nie pamięta, żeby miała Wzrok przed tym tygodniem, ale może...
- Może po prostu rozwinęłam się z opóźnieniem - warknęła Clary. - I nie łyp na mnie tylko dlatego, że tak powiedziałam.
Clary, ja też na ciebie łypię. Bardzo wymownie. Bardzo, BARDZO wymownie.
Jace zrobił urażoną minę.
- Nie zamierzam.
- Już się szykowałeś, dobrze wiem.
Clary, pączuszku, nie chcę ci psuć przekomarzanek z tru loffem, ale czy ty nie chciałaś się dowiedzieć czegoś o swojej mamie? Tak tylko pytam.
Jace stwierdza, że coś musi blokować pamięć Clary. Ponieważ Dorothea jest najbardziej cool z całej trójki (nie wmówicie mi, że gaszenie Jace’a nie daje +10 do fajności), najwidoczniej słyszy moje analizatorskie komentarze i wraca do tematu szukania Jocelyn. Rozkłada przed Clary talię tarota i każe jej wybrać jedną kartę, a nasza hirołina drogą losowania na chybił trafił wyciąga Asa Kielichów. Jak się okazuje, talia jest prezentem od Jocelyn, namalowanym własnoręcznie przez nią.
- Jocelyn wiedziała, kim ja jestem, a ja wiedziałam, kim jest ona. Nie rozmawiałyśmy o
tym zbyt dużo. Czasami wyświadczała mi przysługi, jak namalowanie talii kart, a ja w zamian przekazywałam jej plotki z Podziemnego Świata. Poprosiła mnie, żebym zwracała uwagę na pewne imię. I robiłam to.
Aha, czyli za garść ploteczek ze świata Podziemnych, które SPOILER równie dobrze mógł dla niej zdobywać Luke, Jocelyn pozwoliła Dorothei na uczynienie swojego przyjaciela etatowym niewolnikiem? Chyba już wiem, po kim Clary jest beznadziejną funfelą.
- Co to za imię? - Wyraz twarzy Jace'a był nieprzenikniony.
- Valentine.
Jestem tak wstrząśnięta, że gdybym była martini, James Bond już dawno by mnie wypił.
Clary wyprostowała się gwałtownie.
- Ale to ...
- Co pani miała na myśli, mówiąc, że wie, kim jest Jocelyn? - zapytał Jace.
- Jocelyn jest, kim jest - odparła Dorothea. - W przeszłości była Nocnym Łowcą, tak
jak ty. Jedną z Clave.
- Nie - wyszeptała Clary.
Cassie, nie szarżuj tak, bo mi się zszokowane reaction gify skończą.
A tak na poważnie, zatrzymajmy się na chwilę przy samym Clave. Za polską Shadowhunters Wiki, Clave to:
wspólna nazwa dla organu politycznego złożonego z wszystkich aktywnych Nocnych Łowców. Organizacja przechowuje i interpretuje prawo, decyduje o ważnych sprawach, które mają wpływ na Nefilim.
Czyli za każdym razem, gdy Clave musi coś ustalić, z całego świata zjeżdżają mieszkańcy wszystkich Instytutów? A może wystarczą przedstawiciele? Telekonferencja odpada, Nocni Łowcy pod względem technologii są daleko do tyłu względem Przyziemnych. Idźmy jednak dalej:
Do Clave należą wszyscy Nocni Łowcy, którzy skończyli 18 lat. Chociaż członkowie Clave dzierżą władzę w podejmowaniu decyzji dotyczących ważnych kwestii związanych z ich rasą, ostateczną decyzje podejmuje Rada.
Zapamiętajmy: każdy osiemnastoletni Nocny Łowca należy do Clave, więc współuczestniczy w podejmowaniu decyzji. Mam wrażenie, że na obradach jest dosyć tłoczno.
Dalej dowiadujemy się jeszcze, że każdy Instytut ma w jednego przedstawiciela w Radzie, czyli wyższej instancji. Niemniej – JAK pani Clare to sobie niby wyobraża? Bo ja, myśląc o obradach Clave, mam przed oczami coś na kształt sarmackich sejmików, na których mnóstwo ludzi coś wrzeszczy, ale nie potrafią dojść do konkretnego wniosku. Do Clave należy KAŻDY aktywny Nocny Łowca, który jest pełnoletni. Spójrzcie na Jace’a – za dwa lata stanie się częścią zgromadzenia i będzie mógł próbować przepchnąć swoje decyzje. Clare inspirowała się zapewne demokracją ateńską, problem w tym, że najwidoczniej umknął jej drobny szczegół, jakim jest posiadanie przez ten system wad. KAŻDY może wyrazić swoje zdanie, nawet jeśli według niego należałoby zabić wszystkich Podziemnych (hm, czy to nie brzmi znajomo?). KAŻDY może zaproponować projekt w stylu „Wybijmy wszystkich Podziemnych, bo to szkodniki, demoniczny pierwiastek w naszym wymiarze” (again – coś wam świta?). KAŻDY może spróbować przeciągnąć na swoją stronę większość Clave, używając odpowiednich argumentów emocjonalnych – c’mon, jakaś połowa z nich to młode osoby, które nie odebrały ŻADNEGO przeszkolenia pod względem pełnienia w społeczeństwie akurat tej roli. Naprawdę. Spójrzcie na Jace’a. Na Isabelle. Na Aleca nie musicie, on sprawia wrażenie jednostki dosyć rozsądnej. Dwa lata do dołączenia do Clave. Nie będzie mowa o żadnej lekcji dotyczącej polityki, prawa. Pewnie, znają kodeks Nocnych Łowców, co nie przeszkadza im go łamać – Jace udowodnił to, nakładając na Clary runę. Dlaczego więc takim dzieciakom prawo ma przeszkadzać w forsowaniu ich pomysłów? Jeśli projekt przypadnie do gustu większej grupie, mogą żądać modyfikacji jakiejś zasady. Rozumiem, że przed Valentine’em najwidoczniej wszystko działało jak szwajcarski zegarek, ale działalność Kręgu nie uświadomiła Radzie (tak, najwidoczniej Radę miał na myśli Hodge, pisząc do Clave), że system się nie do końca sprawdza? Bo, niespodzianka, Valentine miał ledwo dwadzieścia trzy lata w chwili masakry – z tego wynika, że uzbierał wystarczającą ilość wiernych sobie oszołomów w PIĘĆ LAT, ponieważ wcześniej nie miał na to szans przez znikomy kontakt z Nocnymi Łowcami w innym wieku i mieszkającymi poza Idrisem.
Wracając do naszego fascynującego rozdziału, Jace orientuje się, że Jocelyn postanowiła zamieszkać w tej konkretnej kamienicy, ponieważ jest to Sanktuarium stworzone przez przybraną matkę Dorothei. Czym jest Sanktuarium? Nie dostajemy konkretnego wyjaśnienia, jednak zakładam, że ma to związek z tytułem rozdziału.
- Znasz motto Przymierza?
- Sed lex deura lex - odpowiedział Jace automatycznie. - Twarde prawo, ale prawo.
- Czasami Prawo jest zbyt surowe. Wiem, że Clave zabrałoby mnie od matki, gdyby mogło. Mam pozwalać, żeby to samo robili innym?
- Więc jest pani filantropką - Jace się skrzywił. - I pewnie mam jeszcze uwierzyć, że Podziemni nie płacą pani za schronienie?
Dorothea uśmiechnęła się szeroko, pokazując złote trzonowce.
- Nie wszyscy mogą stawiać na wygląd, tak jak ty.
Ugh, bo zaraz bełtnę. Dorotheo, nie słuchaj podszeptów autorki, nie komplementuj tego kretyna.
- Powinienem donieść Clave o pani...
- Nie możesz! - Clary zerwała się z fotela. - Obiecałeś.
- Nigdy niczego nie obiecywałem - oświadczył Jace buntowniczo. Podszedł do ściany
i odsunął jedną z aksamitnych stor. - Zachce mi pani powiedzieć co to jest?
- Przecież to są drzwi - znowu wtrąciła się Clary.
Clary, chwilę temu usłyszałaś, że to NIE JEST zwykłe miejsce. Drzwi zresztą, jak wskazuje opis, też nie są umiejscowione w typowym dla przejścia miejscu, więc nie trzeba należeć do Mensy, żeby uznać, że to jednak NIE SĄ zwykłe drzwi.
- Zamknij się! - rzucił gniewnie Jace. - To brama, tak?
Przysięgam, ten facet robi wszystko, żebym go znienawidziła. W tym momencie Jace nie ma żadnego powodu, żeby od razu reagować iście słowiańskim wkurwem, za przeproszeniem, ale pokazanie, kto tu jest samcem alfa, musi być. Szkoda, że nie rzucił „morda w kubeł”.
- Drzwi do piątego wymiaru - odparła spokojnie Dorothea, kładąc karty na stole. - Wymiary to nie tylko linie proste - dodała, widząc puste spojrzenie Clary.
Odnoszę wrażenie, że puste spojrzenie to u Clary norma, wszak między uszami ma bardzo dużo wolnej przestrzeni do zagospodarowania.
- Są również nisze, zakamarki, fałdy, ukryte kąty. Trochę trudno wyjaśnić to komuś, kto nigdy nie studiował teorii wymiarów, ale, krótko mówiąc, te drzwi mogą cię przenieść w dowolne miejsce w tym
wymiarze. To ...
- Łuk ratunkowy - dopowiedział Jace. - Właśnie dlatego twoja matka tu zamieszkała.
Bo mogła uciec w każdej chwili.
- Więc dlaczego nie.. - Clary urwała przerażona. - Z mojego powodu. Nie chciała mnie zostawić samej tamtej nocy i dlatego nie uciekła.
Jace pokręcił głową.
- Nie możesz się obwiniać.
BULLSHIT. Może i POWINNA się obwiniać, bo gdyby nie strzeliła widowiskowego focha, sytuacja na pewno wyglądałaby diametralnie inaczej. Cassie, pamiętasz jeszcze, że Jocelyn chciała z Clary porozmawiać? Dobijała się do niej telefonicznie? Ja pamiętam. I w sytuacji, w której zirytowany tajniactwami Luke się na nią wypiął, nie miała innego wyjścia niż powiedzieć córce prawdę. Bardzo możliwe, że w planach miała też, aby OBIE skorzystały z tego portalu. Więc nie, Jace. Stłum swoją wybiórczą empatię, skoro nie potrafisz jej uruchomić wtedy, kiedy jest to potrzebne. Może gdyby ta ryża ameba poczuła wyrzuty sumienia, zaczęłaby wreszcie myśleć o czymś poza czubkiem własnego nosa.
+ W świetle tych wszystkich wyznań zachowanie Dorothei w rozdziale czwartym staje się dla mnie tym bardziej niezrozumiałe.
Czując łzy zbierające się pod powiekami, Clary przepchnęła się obok Jace'a do drzwi.
- Chcę zobaczyć dokąd zamierzała pójść - oświadczyła. - Muszę, zobaczyć...
- Clary, nie!
Jace próbował ją zatrzymać, ale ona już sięgnęła do klamki. Gałka obróciła się szybko w jej ręce, drzwi stanęły otworem, jakby je pchnęła. Dorothea z okrzykiem zerwała się z fotela., ale było już za późno. Zanim Clary dokończyła zdanie, poleciała w pustkę na łeb na szyję.
A nagroda Darwina wędruje do… Clarissy Adele Fray! Moje gratulacje! Poważnie, co to miało na celu? To najgłupsza reakcja emocjonalna, jaką w życiu widziałam, nie trzyma się w żadnym stopniu kupy i na kilometr śmierdzi imperatywem opkowym.
Przejęliście się losem Clary? Ja też nie, ale właśnie na tym kończy się rozdział. Naprawdę. Przez większość rozdziału nie dowiedzieliśmy się NICZEGO istotnego. Co za marnotrawstwo papieru.
Za tydzień powitamy ponownie jednego z sympatyczniejszych bohaterów tej serii, zwiedzimy kolejny dom oraz czeka nas (nie)poruszająca scena zdrady.
Do zobaczenia!