niedziela, 26 marca 2017

7. Drzwi do Piątego Wymiaru

Dzisiejszy rozdział liczy sobie siedem stron, w trakcie których NIC się nie dzieje. Naprawdę, to chyba najnudniejsze, co dotychczas analizowałam. Nie zdziwię się, jeśli gdzieś w trakcie zaczniecie usypiać, więc załóżcie wygodne kapciuszki i poprawcie poduszki, przynajmniej odpłyniecie w wygodnej pozycji.

EDIT: Dziś (27.03) mija dziesięć lat od wydania „Miasta Kości"! Możecie podczas lektury analizy wypić lampkę szampana.

Jak pamiętamy, w ubiegłym tygodniu Clary wraz z Jace’em wkroczyli do wcale-nie-podejrzanego mieszkania wcale-nie-pani-Figg. Dowiadujemy się z krótkiego opisu, że lokal ma podobny układ, co ten zajmowany przez rodzinę Frayów, aczkolwiek panuje tu wystrój na „stereotypowe mieszkanie wróżbitki, wersja nr 3”.

- A skoro już mowa o herbacie, chciałbyś się napić, młody człowieku?
- Czego? - burknął wyraźnie podenerwowany Jace.

Drogie czytelniczki, czyż nie jest to chłopak, którego chciałybyście przedstawić swoim bliskim?

- Herbaty. Uspokaja żołądek i pomaga się skupić. To cudowny napój.
- Ja poproszę - powiedziała Clary. Właśnie sobie uświadomiła, że minęło dużo czasu odkąd coś jadła lub piła. Czuła się tak, jakby od chwili przebudzenia funkcjonowała na czystej adrenalinie.

Cudowna herbatka Hodge’a przestała działać czy autorka uświadomiła sobie, że Clary powinna jakoś odczuć brak picia i jedzenia przez trzy dni? Nigdy się nie dowiemy.

Jace też się ugiął.
- Dobrze pod warunkiem, że to nie będzie earl grey - powiedział marszcząc nos. - Nienawidzę bergamotki.

Nie wiem, czy to miało pokazać, jaki z Jace’a znawca herbaty. Zapewne tak, w końcu na herbacie znają się tylko arystokraci rodem z Wielkiej Brytanii, a Dżejsik to wszak książę bez korony. Niestety nie wyszło, bo widzę rozkapryszonego gówniarza. Świetnie to pasuje do trzaskania drzwiami i gwizdania na złość innym. Czy autorce naprawdę marzy się facet, który mentalnie utknął we wczesnej podstawówce?

Madame Dorothea zachichotała i zniknęła za koralikową zasłonką. Clary uniosła brew.
- Nienawidzisz bergamotki? Jace podszedł do półki i zaczął odczytywać tytuły
książek.
- Przeszkadza ci to ?
- Chyba jesteś jedynym facetem w moim wieku, który nie tylko wie co to jest
bergamotka, ale wie również, że można ją odnaleźć w earl grayu.

Clary, po co się szczypać, po prostu wyślij mu ten obrazek:

you-are-so-special-glitter.gif

Będzie raził zarówno moje, jak i czytelników oczy mniej niż bezustanne zachwyty nad tym kretynem.

- Cóż, nie jestem taki jak inni faceci - stwierdził z wyniosłą miną Jace. - Poza tym - dodał, zdejmując książkę z półki - W Instytucie mamy obowiązkowe lekcje na temat podstawowych medycznych zastosowań roślin.

Może zamiast opowiadania ci o roślinach stosowanych do aromaterapii i leczenia układu trawiennego, Hodge powinien poświęcać więcej czasu na wbijanie do twojego pustego, płowego łba szacunku do ludzkiego życia oraz bezpieczeństwa, panie Wayland?
+ O em dżi, spójrzcie tylko! Jace nie jest jak inni faceci, a Clary różni się od tych wszystkich tępaków w różowych klapkach i biodrówkach! I feel love in the air!

- Domyślam się, że twoje lekcje to coś w stylu „Rzeźni nr 101” albo „Ścinanie głów dla początkujących”.

Oraz „Kobieta i zdolności decyzyjne” z profesorem E. Cullenem i kurs „Związek: dlaczego nie potrzeba w nim szacunku do drugiej osoby” ufundowany przez stowarzyszenie DHL.

Jace przerzucił stronnicę.
- Bardzo zabawne, Fray.
Clary oderwała wzrok od plakatu z dłonią.
- Nie nazywaj mnie tak.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Dlaczego? Przecież to twoje nazwisko, prawda?
Przed oczami Clary pojawił się obraz Simona, który patrzył za nią, kiedy wybiegła z Java Jones. Wtedy ostatni raz się widzieli. Wróciła spojrzeniem do plakatu, mrugając.
- Nieważne.

Mam rozumieć, że nikt inny nie mówi do niej po nazwisku? Bo skojarzenie jest cokolwiek z dupy, za przeproszeniem, wzięte. W trakcie większości dialogów pomiędzy Clary i Simonem, które rzeczywiście są dialogami, nasz poległy w strefie przyjaźni towarzysz zwraca się do panny Fray po imieniu. Co więcej, w Java Jones Simon również nie nazwał Clary ani razu jej nazwiskiem, więc SKĄD ten nagły atak angstu? Cokolwiek nieuzasadniony, ponieważ nie jest winą nikogo poza samą hirołiną, że jej podnóżek nie ma pojęcia, dlaczego wówczas wybiegła. Tego, że Simon sterczał tam jak kołek pomimo ewidentnie podejrzanego zachowania Clary, nawet nie mogę się czepiać, to tak samo bezsensowne jak Alec i Izzy, którzy w Pandemonium zupełnie stracili zainteresowanie demonem. Pani Clare najwidoczniej nie radzi sobie, mając na scenie więcej niż dwie postaci.
+ Clary niczym chodzący stereotyp użalającej się nad sobą nastolatki (którym jest), najpierw sygnalizuje jakiś problem, żeby sekundę później skwitować go „nieważne”. Jasne, że nie musi się zwierzać Jace’owi, ale wystarczyło powiedzieć coś w stylu „nie życzę sobie tego”.

- Rozumiem - powiedział Jace. Clary poznała po tonie, że rzeczywiście rozumie, bardziej, niżby sobie tego życzyła.

Nie przekonuje mnie to jakoś, że Jace to przenikliwy analityk i bystry obserwator na miarę Józefa Pałysa. Raczej skłania ku podejrzeniom na temat zaawansowanych technik attention whore-yzmu, jakie nasz misiu opanował.

- Tu są same śmieci. Trzyma je na widoku, żeby zrobić wrażenie na Przyziemnych. - W jego głosie brzmiał niesmak. - Ani jednego porządnego tekstu.
- Sam fakt, że to nie jest magia, którą ty ... - zaczęła Clary z rozdrażnieniem. Jace łypnął na nią wściekle.

Clary, uważaj, bo nasz samczy samiec alfa jeszcze ci przyłoży za to, że śmiałaś znów stwierdzić, że uprawia magię.

- Ja nie uprawiam żadnej magii - oświadczył. - Zapamiętaj sobie, że ludzkie istoty nie mają nic wspólnego z magią. Między innymi to czyni ich ludźmi. Czarownice i czarownicy mogą się nią zajmować, bo mają w sobie demoniczną krew.

Zaraz, zaraz. Ale przecież ty nie jesteś człowiekiem, czyż nie? Nefilim mają w sobie anielską krew, dlatego są NEFILIM, nie LUDŹMI. Chcesz mi wmówić, że runy, serafickie noże, sensory i cała reszta nie mają nic wspólnego z magią? Bo coś mi się nie wydaje. Jeśli to nie magia, to co w takim razie? Cud? To nie ma najmniejszego sensu. Choć po raz kolejny wyłazi ten cudowny rasizm Nocnych Łowców: „my nie uprawiamy magii, zostawiamy to tym brudnym Podziemnym, w których płynie krew demonów”. Jace, rybeńko, gdybyś był człowiekiem, który nie ma nic wspólnego z magią, byłbyś Przyziemnym, czyli jedną z istot, którymi tak gardzisz. Czym według pani Clare są zjawiska, z których korzystają Nocni Łowcy, że się tak powtórzę? Anioły w niebiosach im sprzyjają? Prawdopodobnie tak. Mam wojenne flashbacki z chrześcijańskiego rewritingu Pottera, tylko że autorka zalinkowanego fanfika była pierwszej wody trollem, a Cassie tak na serio.

- Ale przecież widziałam jak stosujesz magię. Korzystałeś z czarodziejskiej broni...
- Używam narzędzi, które są magiczne. I żeby to robić muszę przejść rygorystyczny trening. Chronią mnie również tatuaże runiczne. Gdybyś, na przykład, próbowała posłużyć się jednym z serafickich noży, pewnie wypalił by ci skórę albo by cię zabił.

Czyli nie używasz żadnej magii, ale twoja broń jest magiczna. Co więcej, jakoś ją WYKAŃCZASZ, czyż nie? Między innymi poprzez nadanie tejże broni imienia – mnie to brzmi jak część magicznego obrzędu, ale ja prosta Przyziemna jestem. Poza tym, Jace, ładnie proszę, przestań ściemniać. Clary wystarczyłoby nałożenie odpowiednich run, aby śmigała z serafickim nożem niemal równie sprawnie, co ty. Ups, spoiler.

- A gdybym miała tatuaże? - zapytała Clary. - Mogłabym wtedy używać twojej broni?
- Nie - odparł z irytacją Jace. - Znaki to nie wszystko. Są jeszcze testy, próby, poziomy szkolenia. Posłuchaj po prostu o tym zapomnij, dobra? Trzymaj się z daleka od mojej broni. Nie dotykaj żadnej bez mojego pozwolenia.

giphy.gif

Och, Jace. Bucowaty, naiwny Jace. Wciąż nie chce do siebie dopuścić myśli, że nie jest jedynym chodzącym ideałem w tym opku i Clary lada dzień będzie walczyć ramię w ramię z nim, wywijając serafickim ostrzem z finezją, o której Beatrix Kiddo może tylko pomarzyć.

- Cóż, właśnie pokrzyżowałeś moje plany sprzedania jej na eBayu - rzuciła Clary.
- Sprzedania na czym?
Clary się uśmiechnęła.
- Mitycznym miejscu o wielkiej mocy magicznej.
Jace wyglądał na zdezorientowanego.

Pod rozdziałem piątym Aalysanne zadała bardzo dobre pytanie: skąd to zupełne oderwanie od realiów Przyziemnych i brak obeznania w ich wynalazkach? W „Diabelskich Maszynach” niemal od początku widzimy, że bohaterowie są na tym samym stopniu rozwoju, co Przyziemni. Nie tylko pod względem ubrań, jak w omawianej serii, ale również wynalazków, obyczajowości, nawet literatury! Skąd ta rażąca niekonsekwencja? Cóż, zapewne z kompletnego braku świadomości, że prequel nie może ujmować sensu serii właściwej. No, strzępy sensu, bo więcej tu nie uświadczymy.
+ Nie wiem, jak wy, ale gdybym ja weszła do czyjegoś mieszkania, licząc na uzyskanie informacji o swojej zaginionej matce, nie sterczałabym w korytarzu, przerzucając żarcikami z przyszłym tru loffem.

W tym momencie zagrzechotała koralikowa zasłonka i pojawiła się w niej głowa Madame Dorothei.
- Herbata na stole. Nie stójcie tu jak osły. Wejdźcie do salonu.
- Jest tutaj salon? - zdziwiła się Clary.

Przecież chwilę temu sama wspominała, że układ mieszkania jest taki sam, więc czemu ją to dziwi?

- Oczywiście, że jest - obruszyła się Dorothea. - Gdzie indziej miałabym przyjmować gości?
- Tylko zostawię kapelusz lokajowi - powiedział Jace.
- Gdybyś był w połowie tak zabawny, za jakiego się uważasz, mój chłopcze, byłbyś dwa razy bardziej zabawny, niż jesteś. - Zniknęła z powrotem za zasłoną, a jej głośne „Hm!” omal nie zagłuszyło grzechotu koralików.

Dorotheo, proszę, zostań z nami. Możesz zastąpić w obsadzie Clary, ona i tak nic pożytecznego nie robi.

Nasz duecik wchodzi do salonu i zajmuje miejsca w fotelach. Okazuje się, że oprócz herbaty gospodyni przygotowała im nawet kanapki. Ten fragment jest tak absurdalnym zapychaczem, że w ogóle nie powinnam sobie nim zawracać głowy (tak, bohaterowie przez moment NAPRAWDĘ rozmawiają o kanapkach. Clary najwidoczniej już zapomniała, po co przyszła i co działo się chwilę temu), jednak Jace jak zwykle ściąga na siebie mą analizatorską uwagę:

Jace wzruszył ramionami, wziął kanapkę i odstawił talerz. Clary obserwowała go czujnie, kiedy ugryzł pierwszy kęs. Znowu wzruszył ramionami.
- Ogórek - stwierdził, odpowiadając na jej spojrzenie.
- Moim zdaniem tartinki z ogórkiem to przekąska w sam raz do herbaty, a wy jak
sądzicie? - zapytała Madame Dorothea.
- Nienawidzę ogórków. - Oddał kanapkę Clary.

Tru Loff, którego każda dziewczyna chciałaby przedstawić bliskim – odsłona kolejna, acz nie ostatnia.

Jace, jak to z nim bywa, kontynuuje popisy kultury, tym razem zarzucając gospodyni kłamstwo. Uwaga, trzymajcie się mocno swoich siedzeń, czas na więcej ekspozycji!

- Możesz nazywać mnie kłamcą, jeśli chcesz. To prawda, że nie jestem wiedźmą. Ale moja matka nią była.
Jace zakrztusił się herbatą.
- To niemożliwe.
- Dlaczego niemożliwe? - zapytała Clary. Spróbowała herbaty. Była gorzka z
mocnym dymnym posmakiem.
Jace westchnął głośno.
- Bo są pół ludźmi, pół demonami. Wszystkie wiedźmy i czarownicy to mieszańcy. A jako mieszańcy nie mogą mieć dzieci. Są bezpłodni.

Jace, bardziej rasistowsko brzmieć już nie mogłeś. Moje gratulacje.
+ *przypomina sobie Tessę Gray* Hehehehehehe… znaczy, tego… tak, Cassie, oczywiście. Masz absolutną rację.

- Jak muły - powiedziała w zamyśle Clary, przypominając sobie lekcję biologii. - Muły są bezpłodnymi krzyżówkami.
- Twoja wiedza na temat inwentarza żywego jest zdumiewająca - stwierdził Jace - Wszyscy mieszkańcy Podziemnego Świata są po części demonami, ale czarownicy są dziećmi obojga demonicznych rodziców. To dlatego mają największą moc.

Eee… Nie? Nie zarzucę spoilerem, jeśli powiem, że czarownicy to dzieci demonów i ludzkich kobiet, zwykle przez te demony zgwałconych, więc dlaczego niby mają najwięcej mocy? Najwidoczniej Cassie organizuje jakiś konkurs „Znajdź jak najwięcej nieścisłości w jednym tomie”, tylko nikt nie poinformował czytelników.

- Wampiry i wilkołaki też są po części demonami? A wróżki?
- Wampiry i wilkołaki to efekt chorób przenoszonych przez demony z ich rodzimych wymiarów. Większość demonicznych chorób jest śmiertelna dla człowieka, ale w tych wypadkach powodowały jedynie dziwne zmiany zainfekowanych, nie zabijając ich. Jeśli chodzi o wróżki ...

Czyli wampiryzm i wilkołactwo to jakieś zmutowane choroby demonów. Brzmi jak wariacja na temat marvelowskich mutantów, ale niech będzie.

- Wróżki to upadłe anioły - wtrąciła Dorothea - wyrzucone z nieba za swoją dumę.
- To legenda - stwierdził Jace. - Mówi się również, że są potomstwem aniołów i demonów, co zawsze wydawało się bardziej prawdopodobne. Dobro i zło, zmieszane. Wróżki są piękne jak, podobno, anioły, ale mają w sobie dużo złośliwości i okrucieństwa. Zauważysz również, że większość z nich unika światła słonecznego w południe...
- Bo diabeł nie ma mocy jak tylko w ciemności - powiedziała Dorothea, cytując stare porzekadło.

No cóż, w swoim czasie zobaczymy anioła na własne oczy i przekonamy się, czy jest zdolny do prokreacji. SPOILER ALERT: nie. Cassie, poważnie – ja chcę WIEDZIEĆ pewne rzeczy. Choćby to, skąd się biorą wróżki. Tak, na razie przedstawione powyżej teorie zdają się jeszcze mieć minimum sensu, ale w obliczu trzeciego tomu… naprawdę, bladego pojęcia nie mam, co o tym myśleć. Poza faktem, że świat Clare zaczyna się plątać i mętnieć w momencie, gdy musi na chwilę puścić rękę pani Rowling.

- Dość o aniołach - przerwała jej Dorothea - to prawda, że czarownicy nie mają dzieci. Moja matka adoptowała mnie, bo chciała mieć pewność, że ktoś zadba o to miejsce, kiedy ona odejdzie. Nie muszę sama uprawiać magii. Wystarczy, że będę go doglądać i strzec.

Czyli zna się pani na magii, wie wszystko o Podziemnych, ale sama nie czaruje. Okej. To w którym pokoju schowała pani te trzy koty, kiedy wywietrzyła z mieszkania zapach gotowanej kapusty i o której wpadają Dursleyowie podrzucić siostrzeńca, by się nim pani zajęła?
+ Okej, mam w takim razie jeszcze jedno pytanie: skoro Dorothea jest Przyziemną, jakim cudem WIDZI Podziemnych, Nocnych Łowców, magię etc.? Przecież nie ma Wzroku. No chyba że to ten sam przypadek co Sophie Collins, o której już wspominałam. W takim wypadku Przyziemni ze Wzrokiem nie są AŻ TAK rzadcy, a więc Jace powinien o nich słyszeć tym bardziej. I TYM BARDZIEJ powinien zastanowić się dwa razy przed nałożeniem Clary runy. Zaproponowane przeze mnie rozwiązanie jest całkiem prawdopodobne, skoro Jace ani razu nie pyta, jakim cudem wychowana przez czarownicę Przyziemna potrafi widzieć podziemny świat. Tylko że wtedy nawet poruszenie w Pandemonium nie ma sensu!

latest
(Okej, może nie wszystko, ale przynajmniej jako tako się to sklejało. Argh).

- Czego? - Sąsiadka mrugnęła i sięgnęła po kanapkę, ale talerz był pusty. Dorothea zachichotała. - Dobrze widzieć młodą kobietę, która je do syta. W moich czasach dziewczyny były duże i silne, a nie takie gałązki jak dzisiaj.
- Dziękuję - mruknęła Clary. Pomyślała o wąskiej talii Isabelle i nagle poczuła się jak wieloryb. Z trzaskiem odstawiła pustą filiżankę.

kuroko-facedesk.gif

Czy to naprawdę są myśli dziewczyny, która w kółko narzeka, że jest mała, drobna i chuda? Serio?! Nagle poczuła się jak wieloryb, bo PO RAZ PIERWSZY OD TRZECH DNI coś zjadła?! Bo porównała się do rówieśnicy, którą wciąż opisuje się jako kogoś o KOBIECEJ figurze?! Pominę, że po trzech dniach wepchnięcie w siebie całego talerza kanapek nie powinno się skończyć najlepiej, jak sądzę. Mam do powiedzenia jedno: Clare, ogranicz self insert w swoją bohaterkę. Bardzo proszę. Jasne, że kompleksy ma się różne, ale Clary cały czas narzeka, że mógłby ją przewrócić gwałtowniejszy podmuch wiatru, więc to NIE JEST kompleks panny Fray.
+ Hm, czy ktoś jeszcze pamięta, że nasi milusińscy weszli tutaj, licząc na informacje dotyczące Jocelyn? Bo Clarissie się najwidoczniej zapomniało.

Dorothea zaczyna wróżyć Clary z fusów. Niestety, nic nie może z nich odczytać, toteż zabiera również filiżankę Jace’a.

Dorothea spojrzała na Jaca'a i zażądała:
- Daj mi swoją filiżankę.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem... - zaprotestował. Starsza kobieta wyrwała mu naczynie z ręki i wlała resztkę herbaty z powrotem do dzbanka. Marszcząc brwi, spojrzała na to, co zostało na dnie.

Absolutnie nie popieram promowania bucery i chamstwa, ale mogę to skwitować jedynie tak:

tenor.gif

Akurat ty, Płowy Bucu (dziękuję Rabarbarowszczyźnie za wspaniałe przezwisko!), sobie zasłużyłeś na takie traktowanie.

- Widzę przemoc w twojej przyszłości, dużo krwi rozlanej przez ciebie i przez innych. Zakochasz się w niewłaściwej osobie. I będziesz miał wroga.

A Ponuraka tam pani czasem nie widzi?

Gospodyni odstawiła filiżankę i sięgnęła znowu po naczynie Clary. Pokręciła głową.
- Nic tutaj nie da się odczytać. Obrazy są pogmatwane, niezrozumiałe. - Spojrzała na Clary. - Masz blokadę w głowie?

…Cassie, chociaż Meyer zostaw w spokoju, dobrze?

- Co? - zdziwiła się Clary.
- Coś w rodzaju czaru, który może wymazać ci pamięć albo zaćmić Wzrok.

A nie, zostajemy jednak przy Rowling.

- Nie, oczywiście, że nie. Jace się pochylił.
- Chwileczkę. Wprawdzie ona twierdzi, że nie pamięta, żeby miała Wzrok przed tym tygodniem, ale może...
- Może po prostu rozwinęłam się z opóźnieniem - warknęła Clary. - I nie łyp na mnie tylko dlatego, że tak powiedziałam.

Clary, ja też na ciebie łypię. Bardzo wymownie. Bardzo, BARDZO wymownie.

Jace zrobił urażoną minę.
- Nie zamierzam.
- Już się szykowałeś, dobrze wiem.

Clary, pączuszku, nie chcę ci psuć przekomarzanek z tru loffem, ale czy ty nie chciałaś się dowiedzieć czegoś o swojej mamie? Tak tylko pytam.

Jace stwierdza, że coś musi blokować pamięć Clary. Ponieważ Dorothea jest najbardziej cool z całej trójki (nie wmówicie mi, że gaszenie Jace’a nie daje +10 do fajności), najwidoczniej słyszy moje analizatorskie komentarze i wraca do tematu szukania Jocelyn. Rozkłada przed Clary talię tarota i każe jej wybrać jedną kartę, a nasza hirołina drogą losowania na chybił trafił wyciąga Asa Kielichów. Jak się okazuje, talia jest prezentem od Jocelyn, namalowanym własnoręcznie przez nią.

- Jocelyn wiedziała, kim ja jestem, a ja wiedziałam, kim jest ona. Nie rozmawiałyśmy o
tym zbyt dużo. Czasami wyświadczała mi przysługi, jak namalowanie talii kart, a ja w zamian przekazywałam jej plotki z Podziemnego Świata. Poprosiła mnie, żebym zwracała uwagę na pewne imię. I robiłam to.

Aha, czyli za garść ploteczek ze świata Podziemnych, które SPOILER równie dobrze mógł dla niej zdobywać Luke, Jocelyn pozwoliła Dorothei na uczynienie swojego przyjaciela etatowym niewolnikiem? Chyba już wiem, po kim Clary jest beznadziejną funfelą.

- Co to za imię? - Wyraz twarzy Jace'a był nieprzenikniony.
- Valentine.

shocked.gif

Jestem tak wstrząśnięta, że gdybym była martini, James Bond już dawno by mnie wypił.

Clary wyprostowała się gwałtownie.
- Ale to ...
- Co pani miała na myśli, mówiąc, że wie, kim jest Jocelyn? - zapytał Jace.
- Jocelyn jest, kim jest - odparła Dorothea. - W przeszłości była Nocnym Łowcą, tak
jak ty. Jedną z Clave.
- Nie - wyszeptała Clary.

tenor.gif

Cassie, nie szarżuj tak, bo mi się zszokowane reaction gify skończą.

A tak na poważnie, zatrzymajmy się na chwilę przy samym Clave. Za polską Shadowhunters Wiki, Clave to:

wspólna nazwa dla organu politycznego złożonego z wszystkich aktywnych Nocnych Łowców. Organizacja przechowuje i interpretuje prawo, decyduje o ważnych sprawach, które mają wpływ na Nefilim.

Czyli za każdym razem, gdy Clave musi coś ustalić, z całego świata zjeżdżają mieszkańcy wszystkich Instytutów? A może wystarczą przedstawiciele? Telekonferencja odpada, Nocni Łowcy pod względem technologii są daleko do tyłu względem Przyziemnych. Idźmy jednak dalej:

Do Clave należą wszyscy Nocni Łowcy, którzy skończyli 18 lat. Chociaż członkowie Clave dzierżą władzę w podejmowaniu decyzji dotyczących ważnych kwestii związanych z ich rasą, ostateczną decyzje podejmuje Rada.

Zapamiętajmy: każdy osiemnastoletni Nocny Łowca należy do Clave, więc współuczestniczy w podejmowaniu decyzji. Mam wrażenie, że na obradach jest dosyć tłoczno.

Dalej dowiadujemy się jeszcze, że każdy Instytut ma w jednego przedstawiciela w Radzie, czyli wyższej instancji. Niemniej – JAK pani Clare to sobie niby wyobraża? Bo ja, myśląc o obradach Clave, mam przed oczami coś na kształt sarmackich sejmików, na których mnóstwo ludzi coś wrzeszczy, ale nie potrafią dojść do konkretnego wniosku. Do Clave należy KAŻDY aktywny Nocny Łowca, który jest pełnoletni. Spójrzcie na Jace’a – za dwa lata stanie się częścią zgromadzenia i będzie mógł próbować przepchnąć swoje decyzje. Clare inspirowała się zapewne demokracją ateńską, problem w tym, że najwidoczniej umknął jej drobny szczegół, jakim jest posiadanie przez ten system wad. KAŻDY może wyrazić swoje zdanie, nawet jeśli według niego należałoby zabić wszystkich Podziemnych (hm, czy to nie brzmi znajomo?). KAŻDY może zaproponować projekt w stylu „Wybijmy wszystkich Podziemnych, bo to szkodniki, demoniczny pierwiastek w naszym wymiarze” (again – coś wam świta?). KAŻDY może spróbować przeciągnąć na swoją stronę większość Clave, używając odpowiednich argumentów emocjonalnych – c’mon, jakaś połowa z nich to młode osoby, które nie odebrały ŻADNEGO przeszkolenia pod względem pełnienia w społeczeństwie akurat tej roli. Naprawdę. Spójrzcie na Jace’a. Na Isabelle. Na Aleca nie musicie, on sprawia wrażenie jednostki dosyć rozsądnej. Dwa lata do dołączenia do Clave. Nie będzie mowa o żadnej lekcji dotyczącej polityki, prawa. Pewnie, znają kodeks Nocnych Łowców, co nie przeszkadza im go łamać – Jace udowodnił to, nakładając na Clary runę. Dlaczego więc takim dzieciakom prawo ma przeszkadzać w forsowaniu ich pomysłów? Jeśli projekt przypadnie do gustu większej grupie, mogą żądać modyfikacji jakiejś zasady. Rozumiem, że przed Valentine’em najwidoczniej wszystko działało jak szwajcarski zegarek, ale działalność Kręgu nie uświadomiła Radzie (tak, najwidoczniej Radę miał na myśli Hodge, pisząc do Clave), że system się nie do końca sprawdza? Bo, niespodzianka, Valentine miał ledwo dwadzieścia trzy lata w chwili masakry – z tego wynika, że uzbierał wystarczającą ilość wiernych sobie oszołomów w PIĘĆ LAT, ponieważ wcześniej nie miał na to szans przez znikomy kontakt z Nocnymi Łowcami w innym wieku i mieszkającymi poza Idrisem.

Wracając do naszego fascynującego rozdziału, Jace orientuje się, że Jocelyn postanowiła zamieszkać w tej konkretnej kamienicy, ponieważ jest to Sanktuarium stworzone przez przybraną matkę Dorothei. Czym jest Sanktuarium? Nie dostajemy konkretnego wyjaśnienia, jednak zakładam, że ma to związek z tytułem rozdziału.

- Znasz motto Przymierza?
- Sed lex deura lex - odpowiedział Jace automatycznie. - Twarde prawo, ale prawo.
- Czasami Prawo jest zbyt surowe. Wiem, że Clave zabrałoby mnie od matki, gdyby mogło. Mam pozwalać, żeby to samo robili innym?
- Więc jest pani filantropką - Jace się skrzywił. - I pewnie mam jeszcze uwierzyć, że Podziemni nie płacą pani za schronienie?
Dorothea uśmiechnęła się szeroko, pokazując złote trzonowce.
- Nie wszyscy mogą stawiać na wygląd, tak jak ty.

Ugh, bo zaraz bełtnę. Dorotheo, nie słuchaj podszeptów autorki, nie komplementuj tego kretyna.

- Powinienem donieść Clave o pani...
- Nie możesz! - Clary zerwała się z fotela. - Obiecałeś.
- Nigdy niczego nie obiecywałem - oświadczył Jace buntowniczo. Podszedł do ściany
i odsunął jedną z aksamitnych stor. - Zachce mi pani powiedzieć co to jest?
- Przecież to są drzwi - znowu wtrąciła się Clary.

tumblr_nmg0nrtzQj1tq4of6o1_500.gif

Clary, chwilę temu usłyszałaś, że to NIE JEST zwykłe miejsce. Drzwi zresztą, jak wskazuje opis, też nie są umiejscowione w typowym dla przejścia miejscu, więc nie trzeba należeć do Mensy, żeby uznać, że to jednak NIE SĄ zwykłe drzwi.

- Zamknij się! - rzucił gniewnie Jace. - To brama, tak?

Przysięgam, ten facet robi wszystko, żebym go znienawidziła. W tym momencie Jace nie ma żadnego powodu, żeby od razu reagować iście słowiańskim wkurwem, za przeproszeniem, ale pokazanie, kto tu jest samcem alfa, musi być. Szkoda, że nie rzucił „morda w kubeł”.

- Drzwi do piątego wymiaru - odparła spokojnie Dorothea, kładąc karty na stole. - Wymiary to nie tylko linie proste - dodała, widząc puste spojrzenie Clary.

Odnoszę wrażenie, że puste spojrzenie to u Clary norma, wszak między uszami ma bardzo dużo wolnej przestrzeni do zagospodarowania.

- Są również nisze, zakamarki, fałdy, ukryte kąty. Trochę trudno wyjaśnić to komuś, kto nigdy nie studiował teorii wymiarów, ale, krótko mówiąc, te drzwi mogą cię przenieść w dowolne miejsce w tym
wymiarze. To ...
- Łuk ratunkowy - dopowiedział Jace. - Właśnie dlatego twoja matka tu zamieszkała.
Bo mogła uciec w każdej chwili.
- Więc dlaczego nie.. - Clary urwała przerażona. - Z mojego powodu. Nie chciała mnie zostawić samej tamtej nocy i dlatego nie uciekła.
Jace pokręcił głową.
- Nie możesz się obwiniać.

BULLSHIT. Może i POWINNA się obwiniać, bo gdyby nie strzeliła widowiskowego focha, sytuacja na pewno wyglądałaby diametralnie inaczej. Cassie, pamiętasz jeszcze, że Jocelyn chciała z Clary porozmawiać? Dobijała się do niej telefonicznie? Ja pamiętam. I w sytuacji, w której zirytowany tajniactwami Luke się na nią wypiął, nie miała innego wyjścia niż powiedzieć córce prawdę. Bardzo możliwe, że w planach miała też, aby OBIE skorzystały z tego portalu. Więc nie, Jace. Stłum swoją wybiórczą empatię, skoro nie potrafisz jej uruchomić wtedy, kiedy jest to potrzebne. Może gdyby ta ryża ameba poczuła wyrzuty sumienia, zaczęłaby wreszcie myśleć o czymś poza czubkiem własnego nosa.
+ W świetle tych wszystkich wyznań zachowanie Dorothei w rozdziale czwartym staje się dla mnie tym bardziej niezrozumiałe.

Czując łzy zbierające się pod powiekami, Clary przepchnęła się obok Jace'a do drzwi.
- Chcę zobaczyć dokąd zamierzała pójść - oświadczyła. - Muszę, zobaczyć...
- Clary, nie!
Jace próbował ją zatrzymać, ale ona już sięgnęła do klamki. Gałka obróciła się szybko w jej ręce, drzwi stanęły otworem, jakby je pchnęła. Dorothea z okrzykiem zerwała się z fotela., ale było już za późno. Zanim Clary dokończyła zdanie, poleciała w pustkę na łeb na szyję.

A nagroda Darwina wędruje do… Clarissy Adele Fray! Moje gratulacje! Poważnie, co to miało na celu? To najgłupsza reakcja emocjonalna, jaką w życiu widziałam, nie trzyma się w żadnym stopniu kupy i na kilometr śmierdzi imperatywem opkowym.

Przejęliście się losem Clary? Ja też nie, ale właśnie na tym kończy się rozdział. Naprawdę. Przez większość rozdziału nie dowiedzieliśmy się NICZEGO istotnego. Co za marnotrawstwo papieru.

Za tydzień powitamy ponownie jednego z sympatyczniejszych bohaterów tej serii, zwiedzimy kolejny dom oraz czeka nas (nie)poruszająca scena zdrady.
Do zobaczenia!

poniedziałek, 20 marca 2017

6. Wyklęty

Dzisiejszy rozdział liczy sobie równo dziesięć stron, ale nie powinnam się zapewne przyzwyczajać. Żeby nie było zbyt przyjemnie, znakomitą większość czasu spędzimy tylko z Clary i jej jeszcze-nie-tru-loffem.


Jak pamiętamy, Clary udała się do magazynu broni, aby znaleźć Jace’a. Na miejscu widzi, że nasz (nie)ulubiony buc wraz z Alekiem ogląda leżące na stole kawałki metalu. Na pytanie, co to, chłopcy odpowiadają, że wykańczają serafickie noże.


- Nie wyglądają na noże. Jak je zrobiliście? Sztuczkami magicznymi?
Na twarzy Aleca pojawił się wyraz zgrozy, jakby poprosiła go, żeby włożył tutu i wykonał piruet.
- Zabawna rzecz, że wszyscy Przyziemni mają obsesję na punkcie magii - zauważył
Jace. - Szczególnie że nie wiedzą, co to słowo nawet oznacza.
- Ja wiem - burknęła Clary.
- Tylko tak ci się wydaje. Magia to mroczna, elementarna siła, a nie różdżki sypiące
iskry, kryształowe kule i złote rybki.


Ach, Cassie nie daje mi nawet na jedną stronę zapomnieć, jak bardzo Jace jest antypatyczny. A przy tym zupełnie niekonsekwentny w swoich docinkach. Dżejsik, słoneczko ty moje, patrz mi na usta: GDYBY CLARY BYŁA PRZYZIEMNĄ, DZIĘKI TOBIE BYŁABY OD PEWNEGO CZASU POTĘPIONA NA WIEKI. Poza tym, skąd ty możesz wiedzieć, na punkcie czego Przyziemni mają obsesję? Przecież nigdy z żadnym słowa nie zamieniłeś, nawet nie znasz żadnego Przyziemnego. Masz jakiś kompleks związany z małą stelą (hje hje) czy co?


- Nie mówiłam o złotych rybkach, ty...
Jace przerwał jej, machając ręką.
- To, że nazywasz elektrycznego węgorza gumową kaczką, nie oznacza, że zrobisz z niego maskotkę, prawda? I niech Bóg pomoże nieszczęśnikowi, który zechce się wykąpać z kaczuszką.


Przyznam bez bicia: nie mam zielonego pojęcia, o co mu w tym momencie chodzi. Najwidoczniej miłość do własnego głosu jest u Jace’a silniejsza niż jakakolwiek potrzeba wypowiadania się ze śladowym sensem.


- Pleciesz bzdury - stwierdziła Clary.
- Wcale nie - odparł z godnością Jace.
- Owszem - dość nieoczekiwanie poparł go Alec. - Posłuchaj, my nie uprawiamy magii, jasne? Tylko tyle musisz wiedzieć na ten temat.


Widzisz, Jace? Da się coś komuś wytłumaczyć bez obrażania go przez pięć minut, bierz przykład z kolegi. Nie czepiam się tego, że Alec nie chce wtajemniczać Clary. Okoliczności zniknięcia jej matki i sama Clarissa mogą wydawać się podejrzane.


Clary chciała na niego warknąć, ale się powstrzymała. Alec wyraźnie jej nie lubił - nie było sensu robić sobie z niego wroga. Zwróciła się do Jace'a.


No tak, bo Jace za tobą po prostu przepada. Nie chcę psuć pani Clare zabawy w tworzenie epickiego romansu, ale na chwilę obecną Alec okazuje Clary więcej szacunku niż Tró Loff. Śladowe ilości to nadal więcej niż zero.


- Hodge powiedział, że mogę iść do domu.
Jace omal nie upuścił serafickiego miecza, który trzymał w ręce.


Niedowład kończyn u bohaterów nadal zamierza nam towarzyszyć.


- Chcecie, żebym poszedł z wami? - zapytał Alec, kiedy Jace i Clary ruszyli do drzwi. Już podnosił się z krzesła z wyczekiwaniem w oczach.
- Nie. - Jace nawet się nie odwrócił. - Wszystko w porządku, poradzimy sobie.
Spojrzenie, które Alec posłał Clary, było jadowite jak trucizna. Z ulgą zamknęła za sobą drzwi.


A odnotowała przy okazji, że oboje – i ona, i Jace – mają wierne pieski, które najchętniej towarzyszyłyby im nawet w toalecie? Zachowanie Aleca jest w tym krótkim fragmencie dosyć kuriozalne. Trudno mi powiedzieć, czy to miał być subtelny foreshadowing, czy jednak ciąg dalszy dorabiania starszemu Lightwoodowi gęby zawistnej Scary Sue (Scary’ego Stu?).


Musiała prawie truchtać, żeby nadążyć za długimi krokami Jace'a prowadzącego ją korytarzem.


Nie, żeby kilka godzin temu wszyscy podejrzewali, że Clary umrze, więc dostosowanie się do jej tempa byłoby na miejscu. Panie i panowie, oto nasz tru loff.


Uwaga, teraz przed nami krótki fragment, podczas którego lepiej nic nie jeść ani nie pić:


- Jace?
- Tak?
- Skąd wiedziałeś, że mam w sobie krew Nocnych Łowców? Po czym poznałeś?
Winda zatrzymała się z przeraźliwym zgrzytem. Gdy Jace odsunął drzwi, Clary ujrzała wnętrze wyglądające jak klatka dla ptaków, całe z czarnego metalu i złoconych ozdobnych detali.
- Zgadywałem - odparł Jace, zamykając za nimi drzwi. - Uznałem, że to najbardziej
prawdopodobne wyjaśnienie.


Tak. Jace nie miał żadnego dowodu, że Clary ma w sobie krew Nocnych Łowców. Nie miał NIC poza swoimi podejrzeniami. I uznał, że to wystarczy, aby zaryzykować życie i duszę niewinnej dziewczyny. Nie przyjął, że może istnieć wyjaśnienie, którego nie zna – ma wszak całe szesnaście lat, więc wie zapewne wszystko, co na ten temat zgromadzili przez wieki Nocni Łowcy. Co więcej, facet w ogóle nie poczuwa się do winy: nie pomylił się, Clary jest cała, więc wszystko spoko! Jebło to jebło, po cholerę drążyć temat – oto logika Jace’a! Naprawdę staram się nie wstawiać gifów za każdym razem, gdy ponoszą mnie nerwy, ale nie mam tu do powiedzenia nic poza:


giphy.gif


Dlaczego nikt nie uświadomił autorki, że to nie jest atrakcyjne, tylko zwyczajnie obrzydliwe i chore?!


- Zgadywałeś? Musiałeś być dość pewien, zważywszy na to, że mogłeś mnie zabić.
Po wciśnięciu guzika w ścianie winda ruszyła z szarpnięciem i wibrującym jękiem, który Clary poczuła aż w kościach.
- Byłem pewny na dziewięćdziesiąt procent.
- Rozumiem.
Ton jej głosu sprawił, że Jace obrócił się i na nią spojrzał. Spoliczkowany aż się zachwiał. Złapał się za twarz, bardziej z zaskoczenia niż z bólu.
- Za co to było, do diabła?
- Za pozostałe dziesięć procent - powiedziała Clary. Resztę jazdy na dół odbyli w
ciszy.


Iii… Tak, to wszystko, co zostaje powiedziane na ten temat. Clary nie wie, czym są Wyklęci i nie dopytywała o to Hodge’a, utożsamiając to automatycznie ze śmiercią (poniekąd słusznie). Wszystkie jej pretensje, że Jace mógł ją zabić, kończą się na tej scenie, sprowadzonej do policzka, który ma poniekąd pokazać, jaka to badassowa nie jest panna Fray. Nie zrozumcie mnie źle, ten buc zasługuje na porządne manto, najlepiej spuszczone przez całą grupę ludzi. Problem jest taki, że Clary wcześniej ani przez chwilę, wliczając w to bibliotekę, gdzie wszyscy byli przerażeni tym, co Jace zrobił, nie sprawia wrażenia, jakby miała z tą kwestią jakikolwiek problem. Tak, wiem, ustaliliśmy, że Clarissa Fray przetwarza informacje trzy razy wolniej niż normalni ludzie, ale według autorki jest bystra i spostrzegawcza! I nie, spóźniona reakcja nie ma nic wspólnego z przebudzeniem po trzech dniach – cudowna herbatka Hodge’a przywróciła jej przecież pełnię władz umysłowych oraz zdolności poznawcze (których i tak nie ma za wiele, skoro myli kruka z garbem).
+ Jace? O pewności można mówić, jeśli ma się JAKIEKOLWIEK dowody. Ty nie miałeś żadnych. Przestań chrzanić, ty arogancki, egocentryczny gówniarzu.


Przez całą podróż metrem na Brooklyn Jace milczał. Mimo to Clary trzymała się blisko niego i czuła lekkie wyrzuty sumienia, zwłaszcza kiedy zobaczyła czerwony ślad na jego policzku.


nickiblink.gif


Clary, nie poddawaj się imperatywowi narracyjnemu. To jeszcze nie jest twój misiaczek. To jest facet, który narażał twoje życie, NIE MAJĄC ZIELONEGO POJĘCIA, CZY MA RACJĘ. Uprzedzając komentarze, że tylko Nefilim mogą posiadać Wzrok: nie, nie tylko. Tak, „Diabelskie Machiny” powstaną w głowie autorki zapewne dopiero za jakieś trzy lata. Problem w tym, że dowiadujemy się z nich o niejakiej Sophie Collins. Jedno z pierwszych zdań jej opisu na Shadowhunters Wiki (uwaga na spoilery do DM)?


[Sophie] is a former mundane who possessed the Sight and used to be a servant at the London Institute.


Co ciekawe, Sophie ma powiązania z Lightwoodami. Wynika z tego, że Jace’owi powinno przynajmniej obić się o uszy, że istnieje możliwość spotkania Przyziemnego ze Wzrokiem! Ba, cała trójka naszych młodocianych Nocnych Łowców powinna o tym wiedzieć! Jeśli nie w chwili, kiedy spotkali Clary po raz pierwszy, to na pewno od Hodge’a – przecież to rzadkie zjawisko, więc powinno zostać odnotowane i zapamiętane na przyszłość, gdyby trafił się podobny przypadek! Wniosek? Cassie, nie dopisuj w prequelu wątków, które sprawiają, że postępowanie bohaterów z serii właściwej jest jeszcze bardziej absurdalne. Jeśli Hodge nie miał pojęcia o Sophie Collins, najwidoczniej nie jest wcale takim dobrym źródłem informacji. Jeśli wiedział i nie powiedział swoim podopiecznym, sam prowokował sytuację, w której Jace (znany mu od lat, Hodge powinien być świadom jego głupoty i arogancji) wpadnie na oznaczenie runami prawdopodobnej Przyziemnej. Obecność Sophie w tym uniwersum czyni całą decyzję Jace’a jeszcze bardziej idiotyczną i niebezpieczną dla Clary, bo zwiększa szanse na to, że się mylił!


Na pomarańczowej ławce w głębi wagonu siedziały dwie nastolatki i chichotały. Tego rodzaju dziewczyn Clary nigdy nie lubiła w St. Xavier: różowe klapki i sztuczna opalenizna.


A do tego pewnie biodrówki. Najwidoczniej Clary jest z tych dziewczyn, które muszą czuć się lepsze od rówieśniczek o odmiennych gustach. Czy różowe klapki i sztuczna opalenizna to cechy przypisywane uosobieniu zła? Nie, po prostu Clarissa jest powierzchowna. Jak zresztą większość bohaterów tej książki, ale czemu się dziwić. Przecież każda porządna ałtoreczka musi powtórzyć przynajmniej ze trzy razy na dzieło, że różowe Barbie są zÓÓÓÓÓe, a delikatna i świeża niczym wiosenny poranek boChaterka cacy.


Zastanawiała się przez chwilę, czy nie śmieją się z niej, ale z zaskoczeniem stwierdziła, że patrzą na Jace'a.


Miałyby pełne prawo śmiać się z ciebie, skoro, dzięki uprzejmości gospodarzy, twoim jedynym wyjściem było włożyć dużo za duże ubrania Isabelle.
+ Dlaczego właściwie Jace postanowił tym razem być widzialny? Jaki to ma sens? Czy oni jadą na gapę, czy też sam Jace nie kupił biletu? Bo zakładam, że gdyby kupił, Clary wcale by nie dziwiło, że dziewczyny na niego patrzą.


Przypomniała sobie dziewczynę z kawiarni, która gapiła się na Simona. Wszystkie miały zawsze taki wyraz twarzy, kiedy uważały kogoś za milutkiego.


Dlaczego Clary myśli o nastolatkach jak o jakimś odmiennym gatunku? Ach, zapomniałam. Po prostu uważa się za lepszą. Nie wiem, na jakiej podstawie, skoro co kilka akapitów musi nam przypomnieć o pięknej facjacie Jace’a.


Po tym, co się wydarzyło, prawie zapomniała, że Jace jest przystojny.


„Prawie” jest tu słowem kluczowym. Od początku rozdziału wytrzymałaś niecałe dwie strony, zanim znów zaczęłaś się nad nim rozpływać.


Nie miał delikatnego wyglądu kamei jak Alec, jego twarz była bardziej interesująca.


Oszyywiście, przecież samiec alfa i ideał męskiej urody może być tylko jeden. Nikt nie miał nawet wątpliwości, że jest inaczej. Może poza filmowcami (filmowi Jace i Alec oraz serialowi), ale to taka uwaga na marginesie.


W dziennym świetle jego oczy przypominały barwą złoty syrop i... patrzyły prosto na nią.


Komuś chce się przypominać autorce, że bohaterowie nadal są w metrze?


- Wszystko w porządku? - spytał Jace, unosząc brew. Clary natychmiast zmieniła się
w zdrajczynię własnej płci.
- Tamte dziewczyny po drugiej stronie wagonu gapią się na ciebie.


Nie wiem, gdzie w tym zdrada, skoro panny się nawet nie ukrywały z tym, że obserwują Jace’a. Czy to ma być kolejne podkreślenie, jaka Clary jest inna? Bo nie wychodzi, wybacz, Clare.


Jace przybrał dość zadowoloną minę.
- Oczywiście, że tak. Jestem oszałamiająco atrakcyjny.
- Nie słyszałeś, że skromność to atrakcyjna cecha?
- Tylko u brzydkich ludzi. Potulni może kiedyś odziedziczą Ziemię, ale w tej chwili należy ona do zarozumiałych, takich jak ja. - Mrugnął do dziewczyn, a one chichotały, chowając twarze za włosami.


Narcyzm nie jest atrakcyjny. Jace nie jest pociągającym, zadziornym Niegrzecznym Chłopcem™. Jest smarkaczem ze zdecydowaną nadwyżką ego. Czy ktoś może to wytłumaczyć autorce? Już nawet zostawmy na chwilę „Draco Trilogy” – przerabiając swoje ukochane opko przed wydaniem, Cassandra Clare miała jakieś trzydzieści trzy lata. Czy jej zdaniem zarozumiały, arogancki szesnastolatek jest atrakcyjny? Jakoś ciężko mi nie przybrać sceptycznej miny, gdy myślę, że odpowiedź zapewne brzmi „owszem”. I nie, nie ma tu mowy o celowaniu w target. „Dary Anioła” początkowo miały być powieścią adresowaną dla dorosłych, jednak pani Clare nie chciała postarzyć bohaterów i koniec końców trafiła do kategorii young adult.


Clary westchnęła.
- Jak to możliwe, że cię widzą?
- Stosowanie czarów jest upierdliwe. Czasami po prostu się nie przejmujemy.


– Na przykład gdy jedziemy metrem z córką kobiety, którą porwał groźny demon lub czarnoksiężnik. Sama powiedz, czym tu się przejmować?


Kiedy wyszli ze stacji i ruszyli w stronę domu Clary, wyją z kieszeni seraficki nóż i zaczął go obracać między palcami, nucąc coś pod nosem.
- Musisz to robić? - zapytała Clary - To irytujące.
Jace zamruczał głośniej, niemiłosiernie fałszując, „Sto lat” albo „Hymn Bojowy Republiki”
- Przepraszam, że cię uderzyłam - bąknęła Clary. Jace przestał nucić.


No doprawdy, jak go tu nie kochać? Nie tylko w ogóle nie poczuwa się do odpowiedzialności za ryzykowanie życia Clary, ale też nawet nie próbuje jej zrozumieć. Jasne, nie musi być zachwycony faktem, że dostał od panny Fray w papę, ale zmusza ją do przeprosin irytującym zachowaniem. Zauważyliście najważniejsze? Jace wcale nie przeprosił Clary za swój brak pewności, nawet za te głupie, pozbawione sensu dziesięć procent. Panie Wayland?


16-12-15%2B-%2B1


Jak KTOKOLWIEK może uznawać tego buca za atrakcyjnego i się w nim kochać?


- Ciesz się, że uderzyłaś mnie, a nie Aleca. On by ci oddał.


Zacznijmy od tego, że Alec nigdy nie ryzykowałby przemiany Przyziemnej w Wyklętą, póki nie miałby twardych dowodów na posiadanie przez domniemaną Przyziemną krwi Nocnych Łowców.
+ Nie, nie wierzę, że Alec uderzyłby kobietę, nie oczerniaj go. W przeciwieństwie do ciebie, złotooki bucu, on potrafi nie obrażać Clary w dosłownie każdej swojej wypowiedzi, co jest bardzo wymowne, skoro to TY jesteś tru loffem.


- Zdaje się, że tylko czeka na okazję - stwierdziła Clary, kopiąc pustą puszkę po napoju gazowanym.


Clary, nie każdy, kto na ciebie krzywo spojrzy, chce przekuć myśl o użyciu wobec ciebie przemocy na czyny.
+ Jeśli komuś się chce, niech przejrzy analizy poprzednich rozdziałów, zwracając uwagę na wypowiedzi Aleca i Jace’a. Obejdzie się bez zaskoczeń, ale który z nich częściej obraża Clary?


- Jak on was nazwał? Para... coś tam?
- Parabatai, czyli dwaj wojownicy, którzy walczą razem i są sobie bliżsi niż bracia. Alec jest kimś więcej niż moim najlepszym przyjacielem. Nasi ojcowie też byli parabatai w młodości. Jego ojciec jest moim chrzestnym. Dlatego z nimi mieszkam. To moja adoptowana rodzina.


Zaraz, ale jak to „w młodości”? Jak się w swoim czasie dowiemy, więź parabatai przerywa zazwyczaj śmierć, w wyjątkowych sytuacjach przemiana jednej osoby z duetu w Podziemnego lub pozbawienie run. Zapamiętajcie sobie tę informację, bowiem pod koniec tomu bardzo się nam przyda.
+ Szczerze powiedziawszy, trudno było mi zrozumieć w książkach, co jest przydatnego w więzi parabatai, ponieważ nie widziałam dla niej żadnego sensownego zastosowania. Serial naprawia ten błąd – dzięki tej więzi można kogoś namierzyć, z czego nasi dzielni łowcy korzystają całkiem często, w przeciwieństwie do książkowych odpowiedników:


tumblr_inline_o21ddvVcCs1r1nuev_540.gif


Ale naprawdę, jaki z tego właściwie pożytek poza byciem jedną drugą GPS-a i dlaczego wszyscy się zachowują, jakby posiadanie parabatai czyniło człowieka speshful? Osoby połączone NIE MOGĄ kontaktować się za pomocą myśli, nie mogą określić, co dzieje się z tą drugą (wyłączając wspomniany wcześniej przypadek przerwania więzi)… Skoro to takie cool, dlaczego nie przynosi praktycznie żadnych korzyści?


Clary i Jace docierają pod dom dziewczyny. Po wydarzeniach sprzed trzech dni nie ma śladu, czym panna Fray jest, rzecz jasna, zszokowana. Na scenę po raz kolejny wkracza znany nam już gadżet – sensor.


- Więc to jest Sensor? Jak działa?
- Jak radio. Wyłapuje częstotliwość, ale pochodzącą z całkiem innego źródła.
- Demoniczne fale ultrakrótkie?
- Coś w tym rodzaju.
Jace ruszył w stronę domu, trzymając Sensor w wyciągniętej dłoni. Zmarszczył brwi, kiedy urządzenie zabrzęczało na szczycie schodów.
- Odbiera śladową aktywność, ale może to pozostałość po tamtej nocy? Nic nie wskazuje na obecność demonów. Sygnał jest zbyt słaby.


Panie i panowie: najlepszy Nocny Łowca w tym wieku. Isabelle naprawdę musiała nigdy nie spotkać jakiegoś rówieśnika poza swoimi braćmi, przybranymi czy też nie. Ruszmy przez chwilę głową: atak demona miał miejsce trzy dni temu. Dom Clary (jak i jej rodzina) są ewidentnie podejrzane. Demoniczny sygnał, słaby czy też nie, to ewidentny znak, że coś nie gra.


Schyliła się po klucze. Kiedy się wyprostowała, zobaczyła zadrapania na drzwiach wejściowych. Ostatnim razem było chyba zbyt ciemno, żeby mogła je zobaczyć. Długie i równoległe, wyglądały jak ślady pazurów, które głęboko rozorały drewno.


Mowa o drzwiach do budynku. Czy Clary mieszka na jedynej ulicy w Nowym Jorku, której NIKT nie oświetla? Na litość boską, dotarła do domu w okolicach NAJPÓŹNIEJ dwudziestej pierwszej, czyli (zgodnie z informacjami, które umieściła w komentarzu pod rozdziałem czwartym Shun Camui) zapewne zapadał właśnie zmierzch astronomiczny. Nie powinno być na tyle ciemno, żeby Clary nie widziała z zewnątrz głębokich śladów pazurów! Przecież na tej ulicy NA PEWNO są latarnie! Nie ma tu też mowy o nerwach: przypominam, że nasza bohaterka czuła się uspokojona od zobaczenia zapalonych świateł do momentu, gdy zauważyła, że drzwi mieszkania są otwarte.


- Ja wejdę pierwszy - powiedział. Clary zamierzała oświadczyć, że nie musi się za nim ukrywać, ale słowa nie chciały wyjść z jej ust.


Dziewucho, ogarnij na chwilę swoje przerośnięte ego. W tym momencie propozycja Jace’a jest nie tylko pierwszym przejawem jego człowieczeństwa na przestrzeni tej książki, ale również zupełnie rozsądnym pomysłem. Nie potrafisz walczyć, przez trzy dni byłaś nieprzytomna i nie masz żadnej broni. Tu nie chodzi o ukrywanie cię, bo jesteś nieporadną mameją (choć jesteś).


W holu Clary zamrugała, żeby przyzwyczaić oczy do półmroku. Żarówka nadal się nie paliła, świetlik był tak brudny, że całkowicie odcinał światło, na wyszczerbionej posadzce kładły się gęste cienie.


Czyli świetlik jest tak brudny, że w ciągu zwyczajnego, słonecznego letniego dnia w holu panuje półmrok. Co to ma podkreślać? Ciężką sytuację finansową pań Fray, które muszą się gnieździć w takiej melinie? Bo naprawdę, nie rozumiem, dlaczego nikt z lokatorów nic nie zrobił w sytuacji, gdy to faktycznie utrudnia funkcjonowanie.


Jace przesunął dłonią po balustradzie. Gdy zabrał rękę, okazało się, że jest mokra, poplamiona czymś co w nikłym świetle wyglądało na ciemnoczerwony płyn.
- Krew.
- Może moja. - Głos Clary zabrzmiał piskliwie. - Z tamtej nocy.
- Do tej pory dawno by skrzepła - orzekł Jace. - Chodźmy.


Obiecuję wysłać ciastka temu, kto mi przedstawi logiczne wyjaśnienie, dlaczego po tym odkryciu Jace nie każe Clary oddać kluczy i wyjść na zewnątrz. Przecież tutaj wyraźnie jest coś nie tak, a on ciągnie ze sobą dziewczynę, która w sytuacji zagrożenia na nic mu się nie przyda!


Jace odciągnął ją do tyłu.
- Ja wejdę pierwszy.
Po krótkiej chwili wahania Clary odsunęła się, żeby go przepuścić.


Wiecie co? Ona chyba po prostu marzy o byciu mięsem armatnim. Nie widzę innego powodu, dla którego nadal się waha przed puszczeniem przodem kogoś uzbrojonego i zdolnego do walki.


Clary i Jace robią obchód po mieszkaniu. Wszędzie jest lodowato zimno, salon, korytarz i kuchnię całkowicie opróżniono. Panna Fray chce zobaczyć swój pokój, aż tu wtem…


Drzwi otworzyły się gwałtownie, zbijając ją z nóg, tak że poleciała przez cały korytarz, rąbnęła w ścianę i przewróciła się na brzuch. W uszach jej dudniło kiedy dźwignęła się na kolana.
Jace, przyklejony do ściany, grzebał w kieszeni. Twarz miał zastygłą w wyrazie
zaskoczenia.


Przepraszam, ale nie mogę tego inaczej skomentować: :D :D :D :D
Najlepszy Nocny Łowca w tym wieku jest zaskoczony, że w ewidentnie podejrzanym miejscu coś go zaatakowało. Był na tę ewentualność tak bardzo nieprzygotowany, że nawet nie wyciągnął broni. To nawet nie wymaga komentarza.


Tym razem napastnikiem nie jest jakaś dziwaczna hybryda ani przystojniak z kolorowymi włosami. Zamiast tego spotykamy wielkiego, sinego drwala (tudzież innego osobnika biegłego w obsłudze siekiery), który śmierdzi gnijącym mięsem.


Tymczasem Jace zdążył wyjąć seraficki nóż. Uniósł go z okrzykiem:
- Sansanvi!
Z pręta wysunęło się ostrze. Na ten widok Clary przypomniał się stary film: bagnety ukryte w laskach i zwalniane po naciśnięciu guzika. Ale nigdy wcześniej nie widziała takiej broni: długość przedramienia, o klindze ostrej i przezroczystej jak szkło, ze świecącą rękojeścią.


Moje jedyne skojarzenie:


tumblr_inline_o0jnb8W3mN1qfj0mz_500.gif


Cassie, naprawdę nie będziesz fajniejsza, upychając do swoich pochodnych fanfików każdy element popkultury, jaki się da. I tak, mam podstawy sądzić, że inspiracją mogły być miecze świetlne, skoro autorka upychała w DT wszystko, co „nerdowskie” i „cool”.


Jace dźga monstrum bronią, dzięki czemu nasi bohaterowie mogą uciec z mieszkania.


- Biegnij na dół! - Oczy Jace'a jarzyły się szaleńczym podnieceniem. - Uciekaj…


…Podnieceniem? Nie, tym razem niestety wątpię w jakikolwiek błąd tłumaczenia, nieraz bowiem przekonamy się, że miłość Jace’a do jego powołania jest uczuciem dosyć specyficznym.


Potwór taranuje drzwi mieszkania i rzuca się na Jace’a. Tym razem walka ma nawet jakieś minimum dynamiki, jednak nasz tru loff spada wraz z Panem Drwalem ze schodów. Oczywiście robią przy tym nieziemski łomot, więc dziwne, że madame Dorothea się tym nie zainteresuje, ale już wcześniej nam zasugerowano, że coś mogło się jej stać – w mieszkaniu ciemno, krew na poręczy… Clary zbiega śladem Jace’a i Pana Drwala. Ten drugi żyje, acz leży bez ruchu i przygniata nogi naszego ulubionego buca.


- Jace?
Otworzył oczy.
- Nie żyje? - zapytał.
- Prawie - odparła ponuro Clary.
- Do diabła - skrzywił się. - Moje nogi...
- Nie ruszaj się.
Clary przesunęła się za jego głowę, chwyciła go pod pachy i pociągnęła. Jace jęknął z bólu, kiedy jego nogi wysunęły się spod dogorywającego potwora.


Tak, nadal mówimy o mającej metr pięćdziesiąt w kapeluszu drobnej dziewczynie, ponoć bez żadnej siły fizycznej. Tak, nadal mówimy o mierzącym metr osiemdziesiąt, dobrze zbudowanym chłopaku, na którym częściowo leży nienaturalnie wielki, bezwładny mężczyzna. Tylko głośno myślę.


Jace prosi Clary o wyciągnięcie serafickiego noża z wewnętrznej kieszeni jego kurtki (sam nie może tego zrobić ze względu na złamaną rękę).


Stał nieruchomo, a Clary nerwowo wsunęła dłoń do jego kieszeni. Była tak blisko, że czuła jego zapach: potu, mydła i krwi. Ciepły oddech łaskotał ją w kark. Nie patrząc na niego, szybko wyciągnęła broń.


Wszyscy wiemy, jakie uczucia ma na celu oddać ten akapit. Świetny moment sobie znalazła, nieprawdaż?


Jace zabrania Clary patrzeć i podrzyna potworkowi gardło.


Clary spodziewała się, że olbrzym skurczy się i zniknie jak chłopak w Pandemonium, ale tak się nie stało. Powietrze przesycał zapach krwi: ciężki, metaliczny. Jace wydał z siebie taki odgłos, jakby się zakrztusił. Był biały jak płótno. Clary nie potrafiła stwierdzić, czy z bólu, czy obrzydzenia.


Skoro jest super-duper-wyszkolonym-asasynem, ból złamanej ręki nie powinien go ruszać w tak widoczny sposób. Tym bardziej nie powinien blednąć z obrzydzenia na taki widok, przecież TEORETYCZNIE to dla niego nie pierwszyzna. Tak, wiem, w tym momencie Jace zachowuje się całkiem normalnie jak na szesnastolatka, który zabił potwora, ale autorka twierdzi, że jest nową definicją zajebistości, niesamowicie utalentowanym, zdolnym i doświadczonym Nocnym Łowcą, więc imho to dosyć niekonsekwentne.


- Mówiłem ci, żebyś nie patrzyła.
- Myślałam, że on zniknie. Wróci do swojego wymiaru... Sam tak mówiłeś.
- Powiedziałem, że tak się dzieje z demonami, kiedy umierają. - Krzywiąc się, Jace ściągnął kurtkę, obnażając lewę ramię. - To nie był demon.


Nie, z tym dialogiem wszystko w porządku. Po prostu spójrzcie na słowa Jace’a. A potem na tytuł rozdziału. A potem przypomnijcie sobie, w co mogła zmienić się Clary. A potem te wszystkie dowody na wyrzuty sumienia, jakie miał nasz tru loff, że mógł przemienić hirołinę w… a, przepraszam. Zapędziłam się. Mroczne misiaczki nie miewają wyrzutów sumienia.


Jace ulecza się za pomocą steli, rysując sobie na ręce runę, dzięki czemu kończyna natychmiast się zrasta.


W umyśle Clary pojawił się niewyraźny obraz jak ze snu: Jocelyn w kostiumie kąpielowym, jej łopatki i kręgosłup pokryte wąskimi bliznami. Wiedziała, że plecy matki tak nie wyglądają. Mimo to wizja nie dawała jej spokoju.


Subtelny foreshadowing jest subtelny.
+ Runy zwykle nakłada się w miejscu, do którego łatwo sięgnąć, ew. tam, gdzie jest się rannym. Jaki sens ma pokrywanie nimi pleców? Nie mam pojęcia. Czy to naprawdę nie mogło być inne miejsce? Brzuch, ramiona, obojczyki?


- Będziemy musieli zdać relację Hodge'owi. Chyba się wkurzy - dodał, jakby myśl o reakcji nauczyciela sprawiała mu satysfakcję.


Dojrzałe. Zrozumiałabym, gdyby Jace nie cierpiał Hodge’a, ale ponoć go lubi i bardzo szanuje, więc skąd ten popis arogancji i bucery? A, przepraszam, zapomniałam. On po prostu jest taki z natury.


Clary pomyślała, że Jace po prostu należy do osób, które lubią, kiedy coś się dzieje.


Mam kilka innych teorii na temat tego, co Jace lubi.


A teraz uwaga, po raz drugi radzę nic nie jeść i nie pić:


- Dlaczego miałby się wkurzyć? - spytała. - Ten stwór to nie demon i dlatego sensor
go nie wykrył, zgadza się?
Jace kiwnął głową.
- Widzisz blizny na jego twarzy?
- Tak.
- Zostały zrobione stelą. Taką jak ta. - Poklepał stelę wetkniętą za pasek. - Pytałaś,
co się dzieje, kiedy wycina się Znaki na kimś, kto nie ma wśród przodków Nocnego Łowcy. Jeden Znak wystarczy, żeby spalić delikwenta, a wiele, w dodatku potężnych? Wyrytych na skórze całkiem zwyczajnej osoby bez kropli krwi Nocnych Łowców w żyłach? Sama widzisz. - Wskazał brodą na trupa. - Runy są piekielnie bolesne. Naznaczeni wariują, cierpienie pozbawia ich rozumu. Stają się gwałtownymi, bezmyślnymi zabójcami. Nie śpią, nie jedzą, jeśli się ich do tego nie zmusi, i zwykle szybko umierają. Runy dają wielką siłę i mogą być wykorzystane w dobrym celu, ale można użyć ich też do czegoś złego. Wyklęci są źli.


Zwróćcie szczególną uwagę na opis Wyklętych. Przypominam, że Clary już usłyszała tę nazwę w poprzednim rozdziale, przytaczając dokładny cytat:


- Nie w tym rzecz. - Hodge ledwo panował nad gniewem. - Mogłeś zmienić ją w Wyklętą.


Rozumiem emocje, ale Clary wcześniej nie dopytywała, prawdopodobnie bardziej odnotowując słowa Aleca, że Przyziemnych runy zabijają. Czy naszej bohaterce teraz się coś skojarzy? Lub później? Czy będzie wreszcie SŁUSZNIE wkurzona tym, jak Jace zaryzykował? Przerażona, na co mógł ją skazać? Nie. Nie tylko w tym rozdziale – w ogóle. Zastanawiam się, czy autorka celowo nie uczyniła Clary idiotką. Żadna dziewczyna o śladowej inteligencji nie chciałaby być z kimś takim.


Jace decyduje się wrócić na górę i każe pannie Fray zaczekać w holu. Niespodziewanie na scenę wkracza jeszcze jedna osoba, a wraz z nią nostalgia. Wybaczcie dłuższy cytat, ale jest tu poniekąd niezbędny:


- Nie robiłabym tego na twoim miejscu - rozległ się w holu znajomy głos. - Tam, skąd przyszedł pierwszy, jest ich więcej.
Jace, który był już prawie na szczycie schodów, odwrócił się zaskoczony. Clary zrobiła to samo, choć od razu wiedziała, kto to mówi. Ten akcent był nie do podrobienia.
- Madame Dorothea?
Stara kobieta skinęła głową. Stała w drzwiach swojego mieszkania, ubrana w coś, co wyglądało jak namiot z fioletowego jedwabiu. Na jej nadgarstkach i szyi lśniły złote łańcuch. Długie włosy z borsuczymi pasemkami wymykały się z koka upiętego na czubku głowy.
Jace wytrzeszczył oczy.
- Ale...
- Kogo jest więcej? - zapytała Clary.
- Wyklętych - odparła Dorothea wesołym tonem, który zupełnie nie pasował do okoliczności. Rozejrzała się po holu. - Ale narobiliście bałaganu. I na pewno nie zamierzacie posprzątać. Typowe.
- Przecież pani jest Przyziemną - wykrztusił w końcu Jace.
- Jaki spostrzegawczy - skomentowała z rozbawieniem Dorothea. - W twojej osobie rzeczywiście Clave wyłamuje się z szablonu.
Wyraz zaskoczenia zniknął z twarzy Jace'a, zastąpiony przez rodzący się gniew.
- Wie pani o Clave? Wiedziała pani, że w tym domu są wyklęci, nie zawiadomiła Clave? Samo istnienie Wyklętych jest zbrodnią przeciwko Przymierzu...
- Ani Clave, ani Przymierze nic dla mnie nie zrobiło - oświadczyła Madame Dorothea z gniewnym błyskiem w oku. - Nic nie jestem im winna. - Na chwilę jej nowojorski akcent zmienił się w inny, bardziej chrapowaty, którego Clary nie rozpoznała.


A teraz obejrzyjcie od zalinkowanego momentu tę scenę, ponieważ nie dysponuję niestety elektroniczną wersją piątego tomu sagi pani Rowling. Jeśli jednak wy posiadacie egzemplarz „Harry’ego Pottera i Zakonu Feniksa”, papierowy lub w formie pdf-a, rzućcie okiem na kilka pierwszych stron rozdziału drugiego. Podobieństwo wręcz wali po oczach. Ech, Cassie, Cassie… To, że nie przepisujesz cudzej książki 1:1, to pewien postęp, nie da się ukryć, ale kopiowanie scen nadal nie wygląda za fajnie, nie sądzisz?
+ Ja mam lepsze pytania, zważywszy na niechęć Podziemnych do mieszania się w sprawy Nocnych Łowców: czemu pani nie zwiała, narażając się na ataki potworów? I czyja to krew na balustradzie? Przecież sam Wyklęty nie krwawił, póki nie zleciał z Jace’em ze schodów.


Clary pyta, czy sąsiadka wie coś na temat jej matki. Madame Dorothea radzi jej o rodzicielce zapomnieć, odmawia też pomocy, twierdząc, że nie miesza się w sprawy Nocnych Łowców (told ya, ale czy można się im dziwić, skoro nefilim wszystkimi pomiatają?). Zmienia zdanie dopiero, kiedy Jace sugeruje nasłanie na nią Cichych Braci, jeśli nie porozmawia z ich dwójką. Przy wejściu kobieta oczywiście musi pogrozić naszemu bucowi, a on wyjątkowo nie znajduje na to żadnej riposty. Radujmy się i świętujmy ten dzień, albowiem powtórka prędko nie nadejdzie.


Clary popatrzyła za sąsiadką. Światła w mieszkaniu były wyłączone. Już od wejścia buchał ze środka ciężki zapach kadzidła, mieszający się nieprzyjemnie z odorem krwi.
- Mimo wszystko uważam, że możemy z nią porozmawiać. Co mamy do stracenia.


Napawajcie się pięknem tego cytatu. Co mamy do stracenia, wchodząc do ciemnego, śmierdzącego krwią mieszkania. Zaraz po walce z Wyklętym.


Deep-sigh-GIF-2015_1.gif


Naprawdę nie wydaje się jej to podejrzane? Mieszka nad tą kobietą od lat, nie wierzę, by nigdy choć na moment nie postawiła stopy w jej domu, skoro Dorothea to typ człowieka, który chętnie wysługuje się innymi.


Rozdział kończy równie błyskotliwa wypowiedź Jace’a:


- Gdy spędzisz trochę więcej czasu w naszym świecie, drugi raz mnie nie zapytasz - odparł Jace.


To po wała się tam pchasz i pozwalasz na to Clary?! Oczywiście, że ona nie myśli jasno, skoro chodzi o odzyskanie matki, ale ty powinieneś zachować zdolność spojrzenia na sprawę z chłodnym dystansem!


Tak, to wszystko na dziś. Za tydzień czeka nas wizyta w domu pani Figg madame Dorothei, kolejne ekspozycje świata przedstawionego, które jeszcze ugryzą autorkę w rzyć, a także zobaczymy na własne oczy, że Clary ma pamięć niczym rybka Dory.
Do zobaczenia!